22 maja 2016

Powrót do źródła

Kolejny rozdział. Powoli wszystko zamykam w jednym czasie. Następne rozdziały raczej będą pisane z perspektywy Samboi (może trafią się jeszcze dwa albo trzy w trzeciej osobie), chociaż bardzo lubię pisać trzecioosobowo, daje to większe możliwości ^^.
Miłego czytania.



Poczuła coś ciepłego na głowie. Potem rozbolał ją brzuch i zakręciło jej w żołądku. Zwymiotowała. Przetarła oczy. Ciemny pokój nagle stał się rozświetlony ale tylko na kilka chwil. Przez okno wpadało słabe, czerwone światło. O parapet opierała się postać o pięknych, lekko zagiętych rogach. Tylko jedna osoba została tak hojnie obdarzona przez magię. Tylko jedna osoba promieniowała tak ciemną aurą.
Król demonów.
Który patrzył na nią ze smutkiem w oczach. Nie wiedzieć czemu, spuściła wzrok. Prezentowała się żałośnie. Ubrania miała w strzępach, jej moc kuliła się gdzieś na dnie umysłu. Straciła jeden róg, rany miała chyba na każdym centymetrze ciała. Niegodnie na rodzinę królewską.
Niegodnie na demona.
- Kto ci to zrobił? - Jego głos był cichy, ledwo słyszalny w szumie upadającej cywilizacji. - Nie musisz mówić. I tak wiem, że zrobili ci to niemagiczni. - Prychnął, zrzucając gruz na podłogę. - Przeklęci ślepcy.
Miała ochotę wrzeszczeć. Rozszarpałaby ich wszystkich, gdyby tylko mogła. Za to upokorzenie. Za straconą wizytówkę demonicy. Za to, że nie powinna była już się pokazać gdziekolwiek. Trzęsły jej się ręce z wściekłości. Nie miała ochoty uświadamiać ich o magii. Lepiej, żeby w ogóle nie istnieli. Zniszczyli świat, który został im podarowany.
Zapłacą za to.

- Bądź spokojna. - Powiedział, spoglądając gdzieś w dół. Przyglądała mu się kątem oka. - Pożałują. Jeżeli nie w najbliższym czasie, to kiedyś na pewno. - Jego aura stała się agresywna. Płynęła przez okno, muskała ją po ramionach. - Ale najpierw musimy wracać.
Wracać? Nie zrozumiała chyba dobrze. Dlaczego mieliby wracać? Muszą ich zniszczyć od środka, zabić tych najważniejszych. Doprowadzić do upadku jak najszybciej. Resztki spuścić pod ziemię, w tajgę rosyjską, gnębić. Nie mogą wrócić!
- Królu... - Miała zszarpany głos od krzyków, które towarzyszyły jej przez ostatnie dni.
- Wystarczy Sagristvo. Jesteś przecież moją drogą bratanicą. - Uśmiechnął się na tyle ciepło, na ile pozwalała mu emanująca wokół mroczna aura.
- Stryju Sagristvo. - Usiadła na brzegu łóżka. Osłabienie jeszcze przez jakiś czas będzie dawało jej się we znaki. - Nie chcę wracać. Nie po tym, co mi zrobili.
Patrzył się na nią bardzo długo. Nie pozwoli mi, pomyślała, nie po to mnie ze sobą zabrał. Miała już zrezygnowana dać za wygraną. Na ludziach zemści się później. Znów zachciało jej się krzyczeć.
- Co ci da to, że ich zniszczysz? - Głos zrobił mu się pusty, taki, jak powinien mieć władca ciemności. - Satysfakcję? Radość? Chociaż jesteśmy tymi złymi magicznymi, to odczuwamy konsekwencje naszych czynów. - Podszedł do niej. Serce waliło jej jak dzwon. - Wampiry czują głód. Utopce wiecznie się duszą. - Jego moc zamknęła się za plecami Cherensin. - Demony wiecznie słyszą głosy swych ofiar. Ich ostatnie słowa, odbijające się po czaszce.
Wrócił do oglądania płonących budynków. Był zły. Na jej szczeniackie zachowanie. Demony nie muszą się mścić. Wystarczy strach w ludzkich oczach. Pragnienie ucieczki na widok rogów. Błagania o litość. Zemsta to rzecz typowo ludzka. Bezsensowna, skąpana w smutku i głupocie.
Dotknęła tego, czym kiedyś chwaliła się przed magicznymi. Ciepło pulsowało, głowa stała się lekka. To nie może być zemsta. Nie, powinna im pokazać, jak demony potrafią być podłe.
Jej moc rozwinęła się poza ciało. Plątała się z tą króla.
- Wracajmy. - Powiedziała, pewna podjęcia odpowiednich środków. - Mam kilka spraw do załatwienia.
Sagristvo zaśmiał się wesoło.
- I to jest moja krew.

Dopiero po tygodniu dotarła do nich wieść, że wojna oficjalnie się rozpoczęła. Nazwana "paleniem czarownic" zbierała ogromne żniwa. Podobno po niektórych rasach nie było już śladu. Mogła to być plotka, bo one najczęściej przebijają się przez wszelkie przeszkody.
Wypuściła zielony dym z ust.
Wieść o wojnie na pewno nie była plotką. Samboja nie miała dużo czasu. Jeżeli dotarła na miejsce, nie jest dalej pewne czy plan się powiedzie. Co robić?
Spojrzała kątem oka na dzieci biegające po placu. Najważniejsze jest bezpieczeństwo plemienia. Jeżeli cokolwiek zagrozi któremuś z jej ludzi, zrobi wszystko, aby go ocalić. Może jednak warto podjąć ryzyko? Nie była już związana z tą misją, oddała całą kwotę, którą miała dostać.
- Rassvet! - krzyknęła przez okno. - Gdzie jesteś?
Wbiegł cały zdyszany, umazany błotem po koniuszki palców. W ręce trzymał dwa białe zające, obiad dla rodziny.
- Jesteś moim zaufanym przyjacielem. - Odłożyła fajkę, zaczęła szukać czegoś w szufladzie. - Opiekujesz się innymi, podczas gdy ja załatwiam pewne sprawy. - Kiwnął głową. Dzhoy znalazła niewielki sygnet, przedstawiający kwiat paproci. - Tym razem znikam na trochę dłużej, więc powinnam ci to przekazać. Wyciągnij dłoń.
Włożyła mu na palec serdeczny pierścień. Na jego pokaleczonych i zgrubiałych dłoniach wyglądał krucho. Nie pasował do głowy rodziny, która codziennie musi polować, by przeżyć. Idealnie prezentował się jednak z jego oczami. Żółte, jak u kota, rzucały blask na wszystko co złe i niepożądane. Patrząc na nie miało się pewność, że nic im nie umknie, niczemu się nie ulękną.
Klęknął na jedno kolano, zające schował za plecami. Przypominał wiernego rycerza, przysięgającego swojej królowej. Nawet jeśli miał na sobie znoszone ubrania i ociekał brudem.
- Oczywiście. Dopóki nie wrócisz, nikomu z głowy włos nie spadnie. - Wstał, w uśmiechu pokazując białe zęby.
- Nawet jeżeli nie wrócę. - Zaczęła się pakować. Nie była pewna co się z jej kompanami dzieje. - Tam, na południu trwa wojna. Nie miej skrupułów by uciec w bezpieczniejsze miejsce. Prędzej czy później się spotkamy. Żywa zawsze was znajdę.
- Powodzenia. Nie daj się zabić. - Skłonił się jej, gdy wychodziła z przyczepy.
- Ty też masz przeżyć. - rzuciła wskakując na konia.
Pogoniła gniadą klacz. Współplemieńcy kłaniali jej się na pożegnanie. Byli świadomi tego, na co ich przewodniczka się naraża. Wiedzieli, co robić w razie ataku, choroby czy nieurodzaju w lasach. Nie potrzebowali tak naprawdę przywódcy. Uparli się jednak, że ktoś musi nim zostać. Ona, jako córka poprzedniego wodza, ta która zniknęła na lata, została kolejnym władcą.
Za bardzo mi ufają, przemknęło jej w myślach.
Koń gnał przed siebie, rozrzucając sypki śnieg wokół drogi. Obozowisko zniknęło za śnieżnymi wałami. Musiała się spieszyć, nie zostało wiele czasu.
Wąż syknął na nią. Gad wiedział co się święci, gotowy był puścić i tak rozpadający się świat i zniknąć w przestrzeni*. Przeklęła go pod nosem.
- Samboja, mam nadzieję, że dalej masz tę kasę. - mruknęła cicho. - Chcę ją odzyskać.


* wyjaśnienie na obrazku. Po więcej odsyłam na: 


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall