12 września 2015

Narada

Witaj kolejny rozdziale ZZiŚ! Wiem że wszystko jest pogmatwane i szalone, ale inaczej nie mogłam tego pokazać. Mam nadzieję, że wam się spodoba ^^.
P.S.: Mam dla was coś ekstra. Rysunek Paskudzia jako pieska.



Miłego czytania.






_________


- Co chcesz z tym zrobić? - Wiedźma upiła łyk gorzkiego trunku. - Przecież nie staniesz na Pałacu Kultury w Warszawie i nie zaczniesz krzyczeć, że bogowie istnieją. Możemy ci pomóc tylko w ten sposób, że wiadomość przepłynie do naszych środowisk. Nic więcej. - Zawołała kelnera po jeszcze jeden kufel. Miała rację. Nic więcej nie mogłam zrobić.
- Jest jeden sposób.- Paskudź przysunął krzesło bliżej stołu. Jeden sposób? Jaki? - Bogowie. Muszą się pokazać. - Wampiry zaczęły chichotać niczym dwie dziewczynki. Demonica ryknęła jeszcze głośniej od nich. W sumie sama miałam ochotę się zaśmiać. Chłopak nie zareagował.
- Czy ty, skrzydlaty człowieczku, wiesz, co mówisz? - Demon spoważniał w jedną chwilę. To nie czas na żarty. Świat mógł dosłownie wybuchnąć. Jak? Wolałam nie wiedzieć. - Bogowie od tysięcy lat nawet nie spojrzeli na ludzi, nie mówiąc o nas. Mają nas głęboko w swoim poważaniu od kiedy powstał... - Podniosła palce na znak cudzysłowu. - Jeden Bóg. Zniszczysz jego, to może Perunowi odechce się zabijania siebie wraz ze wszystkim w okolicy. Ale jak to zrobisz, nie mam pojęcia. - założyła ręce i oparła się z powrotem na swoje krzesło. Zapadła cisza.
Jak mieliśmy uświadomić ludzi o naszym istnieniu? Byli tak wyedukowani że nie potrafili uwierzyć w nic fantastycznego, bo zawsze chcieli logicznego potwierdzenia. Magia nie jest logiczna. Magia nie posiada potwierdzeń. Po prostu istnieje i trzeba to zaakceptować. Nie wolno z nią walczyć. Nie wolno się jej przeciwstawiać. Bo zabije. Zabije ciało a duszy nie da spokoju ani wytchnienia. A człowiek tego nie lubił. Wolał władać nad wszystkim i wszystkimi, być królem. Owszem miał dar od bogów w postaci inteligencji i potrafił ją wykorzystać, lecz musiał posiadać także pokorę. Pokorę żeby zaakceptować magię. Pokorę, żeby być godnym pokazania się bogom.
Od tysiącleci nie był godzien tego przywileju. My musieliśmy to zmienić. Lepiej, jakby to było jak najszybciej. Dlaczego? Powtarzałam to już któryś raz w głowie.
Bo Świat mógł wybuchnąć.
Popijaliśmy tani alkohol w tej ciągnącej się ciszy, gdy do baru wpadła chmara elfów. Zrobili raban, wrzeszcząc coś w swoim języku i wyganiając klientelę. Zerknęłam na naszą towarzyszkę, reprezentującą tą samą rasę co awanturnicy. Zaciągnęła się długą, charakterystyczną dla jej plemienia, fajką, wstała i podeszłą do nich. Zaczęła z nimi rozmawiać, bardzo spokojnie, podczas gdy oni na nią krzyczeli. Obserwowaliśmy ich w spokoju, w międzyczasie zastanawiając się nad rozkazem z góry.
Elfy to stara rasa. Jedna z najstarszych, magicznych ras. Posiadała wiele plemion, mniej lub bardziej spokojnych. Wszystkie swego czasu ze sobą walczyły. Do tamtej chwili uspokoiło się trochę. Do tamtej chwili.
Dzhoy, bo tak miała na imię, wróciła z powrotem do stolika. Usiadła, upiła wody z lodem, potem znów zaciągnęła się fajką. Wypuściła zielony dym z kwiatu paproci. Spojrzała na wychodzącą już grupkę podlotków znanego tylko jej plemienia. Poczekała aż trzasną drzwiami i powiedziała.
- Elfy idą na wojnę. - Bez ogródek. Czysta prawda. Ona rzadko żartuje. - Plemię przeciwko plemieniu. - Wampiry gwizdnęły z podziwu. Przełknęłam ciężko ślinę. Nie brałam pod uwagę o, zresztą trwających już parę lat, sprzeczkach pomiędzy niknącymi plemionami elfów. Jak zaczną walczyć, rozniosą ponad połowę magicznego świata. Ludzkiego też, przy okazji.
- Po której jesteś stronie? - Wiedźma wyjęła notatnik, w którym zapisywała krótkie informacje. - Niektóre z nas na pewno się do kogoś dołączą. - Jeszcze gorzej. Pół ludzie, pół demony, wróżki, czy inne stworzenia. Władają bardzo silną magią i znają sekrety wszystkich ras. Wojna rozniesie w pył całą Ziemię. - Ja zawsze jestem po twojej stronie, ale muszę to oficjalnie ogłosić na sabacie. - Obydwie zatopiły się w przyciszonej rozmowie.
Wampiry słuchały opinii każdego z klientów. Pewnie skorzystają z okazji i wyssą paręset ludzi. Byli tak tym napaleni, że kelnerzy nie przechodzili obok naszego stolika. Głodni jak bezpańskie psy oblizywali sobie zwierzęce usta z przerażającymi kłami. Coraz bardziej się w tym gubiłam. Co zrobi kapłanka? Czy stanie po którejś stronie? Może nie będzie się w ogóle w to angażować i zniknie wraz z całą organizacją? W takim razie co z misją? Westchnęłam, niezadowolona jeszcze bardziej niż przed przyjściem tutaj. Paskudź siedział, dalej obserwując całą grupkę. Jego pokerowa twarz nie zdradzała niczego lecz ogon falował niczym wąż. Nie znam się na zwierzętach, ale chyba ta perspektywa (Jak i całej reszcie, prócz mnie) bardzo się podobała. Kątem oka widziałam jak demonica gdzieś dzwoni, pewnie do jednego z informatorów. Po chwili podniosła głos i zbladła.
- Ale jak to? Ludzie go złapali?! - Cały bar ucichł. Wiadomo przecież, że ludzie to cwane bestie. Dziewczyna, jeszcze bledsza zwróciła się do nas. - Złapali latawce. Całe stado. Razem z królem demonów. - Kelnerzy upuścili naczynia. Trzask wypłoszył ptaki.
Po co ja się starałam. Świat już się walił, nie mogłam go naprawić. Jak zginie król demonów, wszystkie złe istoty wybiją ludzkość. Potem powymieramy, bo stracimy sens istnienia. Magia straci sens istnienia. Pusty Świat wybuchnie i nastanie nowy porządek. Trochę za późno wysłaliście posłańca, żeby go naprawić. Przykro mi.
- Teraz nie mamy wyjścia. Nawet wam zapłacę. - Wstałam i rzuciłam sakiewkę iskrzących się denarów na stół. Zagrzechotały w ciszy. - Musicie jak najszybciej przekazać tą wiadomość waszym przełożonym. - Wiedźma trąciła monety palcem. Wyleciały z worka i, w słupkach, ułożyły się przed każdym z nich. - Zwołuję Radę Magicznych. Jutro o zachodzie słońca. Paskudź. - Chłopak wstał, nie zwracając uwagi na łapczywe wampiry, które były bliskie rzucenia mu się na szyję. Odwróciłam się na pięcie, zarzucając kaptur na głowę. - Wychodzimy. Muszę poinformować kapłankę.

Odezwał się dopiero, kiedy wyszliśmy z lasu na polany i łąki ukraińskich ziem. Wcześniej był chyba zbyt przejęty wojną z ludźmi. W sumie ja też się zastanawiałam, jak miałoby to wyglądać. Ludzka rasa, magiczna praktycznie w zeru procentach, skonfrontowana z drapieżnymi i okrutnymi demonami, godnymi tytułu Panów Ciemności. Na pierwszy rzut oka nie mieliby szans. Jednak, jakby się przyjrzeć, posiadali wysokie militaria: bomby jądrowe, wyszkolone wojsko, organizacje pozwalające zebrać całą rasę przeciwko jednemu wrogowi. Naprawdę silny przeciwnik. Naprawdę krwawa wojna.
- Jak chcesz to zrobić? - Zatrzepotał skrzydłami, gdy mocniej zawiało. - Jak chcesz przekonać ludzi, by uwierzyli w bogów? Przecież nawet nie widzą Drzewa. - Spojrzał na mnie różowymi oczami. Wzdrygnęłam się w myślach. Nie chciałabym z nim walczyć. Posiadał boskie moce. Widać było to właśnie w tych oczach. - Zaprowadzisz ich do świątyni? - Uciszyłam go ręką.
- Ja sama jestem człowiekiem. Wiedźmy też nimi kiedyś były, no, przynajmniej to pamiętają. - Strzeliłam palcami. - Pewna ważna osobistość w świecie ludzi wie sporo o magii. Sprawię, że zostanie naszym sojusznikiem. To tyle co mogę zrobić jako zwykły śmiertelnik. - Jego ogon nieznacznie opadł. Wyglądał jak smutny szczeniak. Taki bardzo, bardzo smutny szczeniak. Uśmiechnęłam się. Może wcale nie jest taki zły? Mimo dorosłego wieku naprawdę zachowuje się, jak dziecko. - Tak bardzo martwisz się o tę krainę? - Spojrzał na mnie z ukosa. Prawdziwy piesek, doprawdy uroczy. - Nie chcę uczestniczyć w wojnie. Za dużo się już nawalczyłam. W zamian pokażę ci te ziemie. Ziemie pełne magii i niezwykłości. - Obróciłam się, by spojrzeć mu w oczy. Ogon huśtał mu się z zachwycenia, a oczy świeciły mu niczym ogniki. - Co ty na to?
- Niech będzie. Nigdy nie byłem w świecie żywych. Chcę zobaczyć wszystko. - Uśmiechnął się wesoło i strzelił ogonem. Fajnie, mam pieska. - Gdzie teraz idziemy? - Mądrego pieska, zauważył, że poszliśmy inną drogą.
- Do miasta. Ciemno się robi. - Spojrzałam na słońce. Widać już było tylko czerwone promienie. - Lepiej nie kręcić się tu po nocy. Jesteś zbyt smacznym kąskiem dla niektórych. - Na chwilę spuścił ogon. - Skoro idziemy do miasta, to powinnam ci coś dać. - Wyciągnęłam dłoń z medalionem. - Sprawi, że ludzie uznają cię za człowieka. No, i znajdę cię, gdziekolwiek będziesz. - Założył go na szyję i przyjrzał się wygrawerowaniu. Złoty dąb błysnął czerwienią.
- Po co? Przecież sama wiesz, że jestem dość silny. - Zmrużył oczy, przez co wydał się równie straszny co król demonów. Odwróciłam wzrok.
- Właśnie dlatego. Tutaj każdy pożąda siły, a ty jej masz na pęczki. - Westchnął. - Chcą zrobić dla niej wszystko, szczególnie przed zbliżającą się wojna.
- A ty? Czego jej nie chcesz? - Nie chciałam odpowiadać na to pytanie. Boję się tego potwora. Te jego wahania nastroju z dziecięcego na morderczy. - Samboja?
- Jako kapłan, nie mogę posiąść boskich mocy. - Mówiąc to, patrzyłam w piaszczystą drogę. Nie dam się omamić siłą. - Tak więc nie jest mi potrzebna. Poza tym wystarczy mi to co mam. Miecz i kilka wybornych asów w rękawie. - Zapadła długa cisza. Ciekawe czy usłyszał to ciche wahanie w moim głosie. Jeśli tak, to mam nadzieję, że nie zechce mnie zabić. - Widać miasto.

Dolałam do szklanki kolejną porcję wody. Spotkanie się przedłużało. Co najmniej o kilka godzin. Ktoś uderzył pięścią w stół. Westchnęłam i odstawiłam naczynie. Po raz trzeci musiałam interweniować. Dlatego po raz trzeci, bo próba pogodzenia Istot Ciemności i Światła graniczyła z cudem.
Władca największego plemienia elfów znów nie zgodził się na zaniechanie ataku na plemię swojego wroga. Za to przedstawiciel klanu demonów chciał tylko pomocy od obu plemion. Wbrew pozorom to bardzo ciężka sprawa. Porwanie króla wszystkich klanów spowoduje równie krwawe jatki pomiędzy nimi, co ówczesne spory elfów. Dlatego tak bardzo pragną go odzyskać. A ja mam im w tym pomóc. Tak, ja zostałam wyznaczona z miliona kapłanów, posiadających nawet silniejsze moce ode mnie, na mediatora. Kapłanka jest cudowną staruszką.
- Hej, panowie! - Musiałam ich przekrzyczeć bo zaczęli się przedrzeźniać. - Panowie! Uspokójcie się do diaska! - Ucichli, ale nadal patrzyli na siebie wilkiem. Przeklinałam moją ukochaną staruszkę w myślach. - Proponuję układ bezstratny i bez korzyści. Co wy na to?
Spojrzeli na mnie lekko zaciekawieni. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę wymyślać takich planów. Właśnie z powodu tego, co potem powiedziałam.
- Na czas akcji odzyskania króla demonów plemiona zaprzestaną walk, na powołanie Paktu Magicznych. Co wy na to? - Usiedli, już nie ciekawi, a zaskoczeni. Pakt Magiczny to w skrócie dokument, przepraszam, bardzo ważny dokument stanowiący o wzajemnej nieagresji wobec ras. Można się na niego powołać tylko w tak kryzysowych sytuacjach. - A reszta? Nie mówcie mi, że aż tak chcecie wyjałowienia magii? - Zapomniałam wspomnieć o reszcie rady. Są to przedstawiciele każdej razy magicznej plus jeden człowiek widzący magię. - Poczekam parę minut, aż to przemyślicie.
Wróciłam na swoje krzesło, stojące w najdalszym kącie. Nie mam praw by wtrącać się w ich dyskusje. Mam tylko nie doprowadzić do sprzeczek. Taka jest rola mediatora. Tylko się po raz kolejny pytam, dlaczego ja? Jest wiele uzdolnionych osób w tym kierunku. Poza tym mam do niańczenia przerośniętego psa.
Propos psa.
- Dlaczego tak właściwie nie wyglądasz jak pies? - Zapytałam, nawet na niego nie patrząc. Usłyszałam jak zamachnął się ogonem. Mam nadzieję, że nie poruszyłam drażliwego tematu.
- Bo nie muszę. - Głos miał całkiem spokojny, mimo to dalej obserwowałam zebranych, by go nie zdenerwować. - Postać psa jest stworzona do walki. To tak jakby moja tarcza i miecz.
- Mhm. - Przynajmniej więcej o nim wiem. Jak na razie chcę powoli zdobywać o nim informacje, bo w księgach jest tylko wspomniany. - Jutro ci coś pokażę.
- Co? - Strzelił ogonem. Teraz kątem oka na niego spojrzałam. Był podekscytowany jak małe dziecko. Rozbawiła mnie ta reakcja. Prychnęłam zadowolona. Niech się męczy. I tak nie powiem. - No powiedz.
- Nie. - Wstałam widząc poruszenie na sali. - Wstawaj, skończyli.
Podeszłam do stołu. Wszyscy radni byli byli nieco poddenerwowani ale widzę, że jednogłośnie stwierdzili decyzję. Pochyliłam się nad nimi.
- I jak? Wymyśliliście coś? - Elf, który wcześniej tak się kłócił, wstał. Wyprostowałam się i spojrzałam w puste, niebieskie oczy. Były inne od tych Dzhoy, jej wydawały się świecić niczym księżyc. Jego były po prostu puste, bez żadnego światła. Muszę się jej później o to spytać.
- Zaprzestaniemy walk. Ale tylko między sobą. Jeżeli ludzie czymś nam zawinią, nie obejdzie się bez wojny. - Tak myślałam. Przynajmniej będą walczyć razem. No cóż.
- Dobrze, pora zakończyć spotkanie... - Odwróciłam się, żeby wyjść, ale moją uwagę zwróciło zachowanie niemagicznego człowieka. Był przerażony obecną sytuacją. Zbliżyłam się do niego. - Panie Olszak? Wszystko w porządku? - Zadrżał, gdy wypowiedziałam jego nazwisko, ale skierował wzrok na mnie. - Coś się stało? - Zaśmiał się nerwowo.
- Dziecko - Jego głos był zachrypnięty. Zaczął drżeć niczym osika. - Te wszystkie osoby. Te osoby tutaj zgromadzone chcą toczyć wojnę z moim krajem. Jak ja mam to przyjąć, wiedząc, że ludzie pod moją opieką są zagrożeni mitycznymi stworzeniami? - Reszta, wcześniej przygotowująca się do wyjścia, skupiła się na nas. - Nie mogę nawet ich ostrzec, bo mi nie uwierzą. - Zakrył twarz dłońmi i zaczął szlochać. Westchnęłam głośno, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Niech pan się uspokoi. Już nasza w tym głowa, żeby się dowiedzieli, co kryje się za kurtyną. - Zignorowałam wszystkich, kierując się do wyjścia. - Paskudź, chodź. Pora rozpocząć misję.
Na pewno nie mogłam zapobiec wojnie. Ale miałam plan. Plan, jak uświadomić niemagicznych, czym ta magia jest. I musiałam za wszelką cenę ten plan wcielić w życie. I to jak najszybciej, bo przeczucie mówiło mi, że koniec świata jest już blisko. Za blisko.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall