11 listopada 2015

Wilk i Niedźwiedź

Jestem ja z kolejną częścią ZZiŚ. Sprawdzałam ją z tysiąc razy, więc powinna być idealna. Tym razem dodaję obrazek naszych bliźniaków.


Bohaterowie Zbawić Ziemię i Świat


______

Wpadłam z hukiem do pustego mieszkania. Wystraszone myszy w popłochu pouciekały za meble, zostawiając za sobą nadgryzione resztki owadów i kartek. Przebrnęłam pomiędzy wieżami książek i wyrzuciłam ciemną i równie zniszczoną co one walizkę na środek tego rozgardiaszu. Huk wzburzył tumany kurzu. Otworzyłam wszystkie szafki z ubraniami i zaczęłam wkładać co niektóre ciuchy do bagażu. Stojący obok mnie Paskudź patrzył się tylko, co chwilę wymachując długim ogonem. W końcu jego dziecięca ciekawość zwyciężyła. Strzelił ogonem, przecinając głuchą ciszę.
- Co robisz? - Spytał, a jego głos odbił się echem po pustych ścianach. Złożyłam jedną z wielu koszulek i westchnęłam.
- Pakuję się. - Stwierdziłam, czując jego pytające spojrzenie na plecach. Oczywiście to mu nie wystarczy, jest na to zbyt domyślny, z czego po części się cieszę. - Musimy się wynieść z miasta. Tego i każdego innego. Inaczej plan się nie uda. - Łypnęłam na niego błękitnym okiem. Przekrzywił głowę, dalej wymachując ogonem. Chciał wiedzieć więcej, więcej niż ja sama mogłam wiedzieć. Niż sama mogłam pojąć. Jego oczy były wtedy niczym oczy boga, nieprzeniknione, puste, znające i nie znające ludzkie życie. Powstrzymałam się od ucieczki, ale dalej byłam przerażona ich niezwykłością. Ptaki zaskrzeczały. - Dowiesz się później, nie chcę świadków. - mówiąc to, strzeliłam palcami, wywołując delikatny podmuch wiatru. Ptactwo za oknem jeszcze raz zaskrzeczało i odleciało gdzieś poza zasięg mojego słuchu.
Chłopak jeszcze chwilę patrzył na puste linie energetyczne, jakby oczekując powrotu małych szpiegów. Gotowa zatrzasnęłam klamerki walizki. Wyjęłam telefon, zadzwoniłam po taksówkę i wyszłam przed niewielki budynek. Kapłanka nie musiała wiedzieć o naszej wyprawie. Nie potrzebne były jej takie informacje, była zajęta wojną. Tak jak pozostałe nacje. Miałam nadzieję, że uda nam się uniknąć nieprzychylnych prądów.
Paskudź podążał krok w krok za mną, bacznie oglądając niebo. Jego ogon podrygiwał z niepokoju, a oczy zdawały się błyszczeć niczym diamenty. Ukradkiem nałożyłam werbenę na swoje ubrania. Działała prawie na każdą istotę czy szpiega. Prawie.
- Coś nie tak? - odstawiłam walizki, by sama spojrzeć w górę. Poza paroma śnieżnobiałymi chmurami, nieboskłon był czysty. Uspokoiłam się, zero magicznych łun czy skrzydlatopodobnych stworzeń. - Ptaki odleciały. Zawsze odlatują, gdy zorientują się, kogo śledzą. - Wypuściłam ciepłe powietrze w dłonie. Zima szła wielkimi krokami, mimo słońca i bezdeszczowych dni. -Wojna stoi tuż za rogiem. Najpierw obejmie stolice, - mówiłam cicho, chuchając nadal na zmarznięte palce. niebo powoli czerwieniało. - potem miasta, na koniec resztę mniejszych miejscowości. - Westchnęłam cicho, mój głos brzmiał coraz bardziej sucho, bez emocji. - Uciekamy w góry, gdzie będzie o wiele bezpieczniej niż tutaj. - Przerwałam, by przetrawił sobie te słowa, ewentualnie zadał jakiekolwiek pytania. On tylko skinął delikatnie głową. Postanowiłam kontynuować.
- Jak już mówiłam, w wojnę mieszać się nie będziemy. Mamy inne zadanie. Ważniejsze od wojny. - Zobaczyłam stary samochód z przyblakłą tabliczką TAXI na dachu. Powoli wlókł się tutaj po betonowych płytach. - Jak na razie więcej ci nie powiem. - Pomachałam kierowcy, który przystanął, rozglądając się wokół. - Idziemy.
Wsiedliśmy do taksówki. Słońce zniknęło za horyzontem. Z uciechą powitałam ciepło wypływające z pojazdu. Pokierowałam taksówkarza, jak ma dojechać na dworzec w sąsiednim mieście. Paskudź dalej miał to niepokojące spojrzenie. Musi dać na wstrzymanie, szczególnie obok zwykłego człowieka. Szturchnęłam go łokciem. Chłopak, nie zmieniając wyrazu twarzy, skierował ją na mnie.
- Nie tylko ptaki obserwują. - Rzucił przyciszonym głosem. - Każdy, każdy chce naszej śmierci.
Zaskoczona zadrżałam, by potem szybko skupić się na otoczeniu. Pojazd nie wykazywał żadnych aktywności magicznych poza niewielką Dolą, stróżem każdej niemagicznej istoty. Przez okno dało się dostrzec tylko gołe pola, bez żadnych zwierząt. Emanowały spokojem Mokosz, jej coraz wolniejszym, zasypiającym oddechem, który wzbudzał delikatne wiatry, zrzucające liście z drzew.
Cisza. Spokój. Nie wyczuwałam żadnych oczu, żadnych uszu, choćbym nie wiem, jak się wysilała. Jeszcze raz przyjrzałam się współpasażerowi. Jego niepokój wzmagał się wraz ze zbliżającym się celem. Miał zaciśnięte zęby, na jego przedramionach dało się zobaczyć każdą, najmniejszą żyłę.
- Co czujesz? - spytałam półtonem, obserwując kierowcę. Starszy człowiek był skupiony na drodze, co jakiś czas sprawdzając psujące się radio. Chłopak zacisnął dłoń na fotelu.
- Nie wiem. Coś za nami kroczy. Trzyma się z dala, ale nie spuszcza nas z oczu. - ktoś nas śledzi. Znaleźli się. Pierwsi chętni na moc mojego pieska. Pięknie po prostu. Cudownie. W tamtej chwili zwątpiłam w to, czy uda nam się im uciec.
Pochyliłam się do kierowcy, ignorując panikującego już Paskudzia. Tupał, niczym królik nogą o podłoże, wytrzepując cały piach z butów. Musieliśmy jak najszybciej zniknąć z ich zasięgu, kimkolwiek by nie byli. W wolną dłoń staruszka  wcisnęłam parę banknotów.
- Bardzo nam się spieszy na pociąg, mógłby pan jechać odrobinę szybciej? - powiedziałam słodszym głosem. Samochód natychmiast wyciągnął szybszy bieg. Kierowca uśmiechnął się uprzejmie. - Dziękuję bardzo.
- Nie ma sprawy panienko. - Zacharczał, puszczając mi oczko.
Wróciłam na miejsce. Mimo, że jechaliśmy o wiele szybciej, chłopak drżał już ze strachu. Jego aura prawie, że płonęła tą swoją boskością. Nie wiedziałam, jak oszukać jego ciało, żeby czuło się bezpiecznie. Że nikt go nie obserwuje, nikt tak naprawdę nie chce zrobić mu krzywdy. Chcę omamić dziecko, by nie obudziła się bestia. Zacisnęłam palce na jego dłoni. Były lodowate, tak lodowate, że mogłyby być zanurzone w ciekłym azocie.
- Dalej tam są? - Mruknęłam tak cicho, by tylko on słyszał. Zareagował silnym dreszczem. Takim, który spowodował strzelenie silnika. Samochód prawie, że stanął w miejscu, potem wrócił do poprzedniej prędkości. Kierowca nie zareagował. - Zaraz im uciekniemy, spokojnie. - Mówiąc to, już sama czułam drgania prześladowcy. Silnego i wprawnego w polowaniu. Łachego na krew. - Albo i nie. Bądź gotów, posłańcu bogów. - Sięgnęłam po głowicę szabli. Pijawka nie wie, z kim zadziera.
- Niech pan się tu zatrzyma, dalej dojdziemy pieszo. - Staruszek posłusznie zatrzymał się na poboczu i otworzył automatyczny bagażnik. - Dziękuję jeszcze raz. Reszta dla pana.
Prawie, że wyskoczyłam z auta. Dogania nas, bardzo szybko. Czuje się doskonale w zasłonach nocy, nie boi się nas. Szlag. Wręcz rzuciłam bagażami o ziemię, słysząc ciężkie kroki wampira. Paskudź wymachiwał ogonem niczym śmigłem helikoptera. Samochód już dawno zniknął w rosnącej mgle. Wyciągnęłam ostrze z pochwy i zaryłam nim, wypryskując snop iskier. Widziałam już jego wysoką sylwetkę, wraz z szeleszczącym tuż za jego plecami płaszczem. Nadstawiłam miecz i ruszyłam wprost na niego. Nie zwolnił ani na chwilę, gdy przeskakiwał nad moją głową. Wykonałam szybki piruet, tnąc w jego plecy. Zahaczyłam tylko końcem ostrza, ale i tak dało efekty. Przeciwnik potknął się, wpadając wprost w sidła psa. Ten kopnął go kolanem w szczękę, posyłając jego ciało na twarde głazy. Jego kości gruchnęły głucho, gdy trzepnęłam go klingą w ramię. Wąpierz zawył niczym podrzynane zwierzę. Z kieszeni płaszcza wyciągnęłam zapalniczkę na benzynę i oświetliłam jego twarz.
- Vuk? Co ty, u diabła, odwalasz! - Jeden z bliźniaków spoglądał na mnie załzawionymi, pełnymi złości oczami. - Dlaczego jesteś sam? Gdzie jest Svositi? Nie powinieneś być w Požarevac'u? - Zadawałam jedno pytanie po drugim, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Vuk zignorował je i nastawił sobie złamane ranię. Kość nieprzyjemnie trzasnęła w nocnej ciszy. Umilkłam.
- Dołączy w Karpatach. Nie ma czasu Sambojo.- Wstał, zrzucając przecięty płaszcz. Poprawił długie włosy i uderzył w twarz Paskudzia. Postąpiłam krok naprzód, jednak cofnęłam się, widząc, że obydwoje podnoszą nasz bagaż. Ramię w ramię szli oświetlając sobie drogę zapalniczką, która mi wypadła z ręki.
- Chodźże, bo sama będziesz to taskać. - Krzyknął zza ramienia krwiopijca. Zrównałam się z nimi.
Szliśmy tak całą noc. W ciszy. Aż nie dotarliśmy na dworzec. Wtedy postanowiłam go przepytać.

Rozsiadłam się wygodnie w przedziale wagonowym. Paskudź zajął miejsce przy oknie, zadowalając się oglądaniem ciemności za oknem. Vuk był naprzeciw mnie. Siniec na szczęce już mu nieco zelżał, ale nadal ruszał żuchwą dla lepszego krążenia. Jego długie zęby zgrzytały przy tym nieprzyjemnie, niczym pocieranie metalem o metal. Powstrzymałam dreszcze obrzydzenia. Wampir ziewnął przeciągle i zaczął układać się do snu. Nie na mojej warcie. W końcu musiał odpowiedzieć na moje wszystkie pytania. Kopnęłam go w piszczel.
- Czego chcesz. - Warknął. - Mówiłem przecież, że brat dołączy w górach. - Oparł się o okno plecami, zerkając na mnie jednym okiem.
- To już wiem. - Uśmiechnęłam się złośliwie. Tak łatwo nie odpuszczę. - Pytam, jak tu się dostałeś? - Uniosłam brew oczekując informacji. Mój piesek, że się tak wyrażę, też wsłuchiwał się w niedoszłe słowa Vuka. Ten drugi milczał. - Vuk... - Westchnął przeciągle.
- Dobra, już ci mówię. - Jeszcze raz westchnął, jakby szykując się na ciężką wyprawę. - Śledzą cię. - Doprawdy? Nie stać cię na coś lepszego? - Nie tylko ci pragnący mocy. Elfy, wróżki, demony i nawet te zasyfione driady. Chcą mieć Paskudzia, jako przepustkę do świata bogów. - Dalej mało satysfakcjonujące wiadomości. Takie rzeczy sama wywnioskowałam. - Żeby tylko to. - Zaśmiał się. - Oni chcą powybijać ludzi dla tego ich pieprzniętego raju. Rozumiesz? Chcą zniszczyć ludzkość. Tą ludzkość, dzięki której istnieją. - Splunął przez uchylone okno.
Pociąg zaturkotał głośniej. Nie wierzę, po prostu nie wierzę. Ci, którzy nie szukają waśni, unikają dla własnego spokoju człowieka, teraz pragną go zabić. Świat naprawdę zniknie. Tylko o wiele szybciej niż mogłam sobie to wyobrazić.
- Jako, że te pokurcze widziały naszą grupkę razem, my też musimy uciekać. Razem z tobą, albo bez ciebie. Różnie wybrali. - Wyciągnął sakiewkę z kieszeni. - Dla ciebie. - Wzięłam monety. Nie było ich sporo. - Dzhoy postanowiła odciągnąć swoje plemię w tajgę rosyjskich pustyń. Cherensin, razem z siostrami szuka swojego króla, ale zobowiązała się przekazywać wszystkie informacje i trzymać z dala swoich pobratymców. Mira, jak na razie, próbuje zatuszować moje ślady. Potem do nas dołączy. - Czyli wiedźma i dwa wampiry. Ciekawe towarzystwo. Ziewnął po raz kolejny. Sama miałam ochotę położyć się wtedy spać, żeby się obudzić i żyć tak jak dawniej. Bez psa-człowieka i ginącego Świata. Miałam jednak jeszcze parę kwestii do omówienia.
- Skąd wiesz, gdzie się wybieramy? I dlaczego nie ma twojego brata? - Spytałam po raz kolejny.
Paskudź zamknął okno, wiatr zaczął być coraz mroźniejszy. Okryłam się kocem, wampir, niewrażliwy na temperaturę, ułożył się wygodniej na przetartym siedzeniu. Stukanie wagonu usypiało nas, niczym kołysanka. W przedziale śmierdziało nikotyną, zapach jednak bardzo szybko stał się niewyczuwalny. Zmęczona oparłam się o ramię sąsiada. Ten oplótł mnie ogonem, dalej wyglądając przez okno.
- Wiesz przecież, że nie trzeba dużo, żeby wyśledzić tyle niesamowitej krwi. - Oblizał usta. Zignorowałam to, czując coraz większą senność. - Svositi robi w konia tamtejszych łowców wampirów. Już od dłuższego czasu siedzieli nam na ogonie. Mniejsza, jestem zmęczony. Branoc. - Zamknął oczy i zasnął. Kiedy spał, wyglądał jak zwykły człowiek. Prawie jak dziecko. Nawet te jego kły znacząco malały, jakby instynkt mordercy zanikał podczas marzeń sennych.
Przetwarzając zdobyte wiadomości, zasnęłam, słysząc miarowy oddech wampira i turkoczący pociąg.

- Dziewczyno ruszaj się! - Spadłam z łóżka. Który inteligent postanowił mnie obudzić o tak wczesnej porze? - Ruszaj dupę powiedziałem. - Coś twardego uderzyło mnie w ramię. Zdekonspirowana wstałam, czując, że coś jest nie tak.
Pociąg stał. Świtało, czerwone promienie rozbijały się na szybce drzwi. Było głośno, bardzo głośno. Słyszałam śmiechy pełne grozy. Vuk syczał groźnie, Paskudź szeleścił swoimi ogromnymi skrzydłami. Trzask. Dziki krzyk, wręcz wycie. Głos kobiety. I mężczyzny. I szczekanie ogromnego psa.
Psa! Skoczyłam na równe nogi, dobywając broni. Szybko się rozejrzałam, unikając czaru paraliżującego, lecącego w moją stronę. Rozcięłam ciernie, przebijające podłogę wagonu. Ugodziłam jedną wiedźmę, która odważyła się do mnie zbliżyć. Vuk krwawił. Wokół niego powbijane były metalowe szpikulce, imitujące klatkę. Był uwięziony. Ścian i sufitu już nie było. Zostały stopione. Wiedźmy krążyły wokół, śmiejąc się mi w twarz, jednak nie wykonując żadnego ruchu. Przede mną stał ogromny, bordowy pies. Warczał groźnie, strzelając długim ogonem, skrzydła złożył po bokach. Naprzeciw niego opierał się o długą laskę demon. I to nie byle jaki demon. Książe. Syn ówczesnego króla. Łydkę miał rozszarpaną, słaniał się na nogach.
I wtedy pies oberwał błyskawicą.
Mój krzyk zginął w huku gromu. Wszystko zasłoniło oślepiające światło. Posłaniec bogów nie może zginąć od czegoś takiego, prawda? Prawda?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall