7 grudnia 2015

Głos z Zaświatów

Blask pozbawił mnie wzroku. Kierowałam się słuchem. Vuk wysyłał kwieciste wiązanki pod adresem właściciela błyskawicy. Wiedźmy, zadowolone z zaistniałej sytuacji, śpiewały jedną ze swoich sprośnych piosenek. Rechotały przy tym, niczym stare ropuchy. Nie słyszałam ani demona, ani Paskudzia. Żadnego warknięcia, szelestu, głosu. Nic.
Polubiłam tego psa. Zrównoważony, pełen dobrej energii, może nie był zbyt przebiegły (co by się przydało w owej sytuacji) ale miał w sobie to coś, co czyniło go wyjątkowym. Przynajmniej dla mnie. Mimo, że spędziłam z nim niecały miesiąc, to czułam się już całkowicie swobodnie w jego towarzystwie. Ludzie bali się, bo nosił w sobie dziwną magię, magię z niebios. Mówili mi, że kiedyś zniszczy świat. Dlatego jeszcze bardziej chcieli nim zawładnąć. I mnie zniszczyć. Fakt, że trzymał się mojej nogi, dawał mi od groma wrogów. Oswoiłam sobie boga. Chociaż nie, małego bożka zwiastującego zniszczenie.
Uniosłam się na szabli, orientując się, że z uda promieniuje niesamowite ciepło. Bolało jak diabli. Pod palcami wyczułam płynącą krew i spaloną, gorącą skórę. Noga była rozszarpana. Nie mogłam się ruszyć. Nie wróżyło to nic dobrego.
Wiedźmy przestały się śmiać, gdy przeklęłam, trochę za głośno. Zaczęły wymieniać miedzy sobą obrzydliwe propozycje.
- Może by tak ją spalić? - Śmiech. - Nie! Lepiej pozbawić ją palców! - Krzyczały z aprobatą. Coraz bardziej przestawało mi się to podobać. - I oczu, tak! Oczy ma brzydkie, jak zdechły jednorożec! - Znów śmiech. Niech ich bies pożre. - Żeby zgniła, jak stare mięso! - Usłyszałam świst ich mioteł. - Tylko powoli, od twarzy! - Doprawdy rzygać mi się już chciało.
Wspólnie recytując zaklęcia, przeszkadzały sobie nawzajem. Niewychowane smarkule. Gnidy. Najgorsze ze wszystkich ras. Potrafiły tylko chlać krew wszystkich innych, tylko po to, by umieć czarować. Nawet jeśli nie wszystkie zabijały swoich "mocodawców", to i tak nie przepadałam za nimi. Słyszałam pisk jednej, pewnie najmłodszej. Chcą się popisać. Oczywiście idzie to na ich niekorzyść. Wykorzystałam okazję i podebrałam im trochę mocy. Na szczęście nie straciłam po tym przytomności.
W świątyni uczono mnie wielu zaklęć ale było tylko jedno, które sprawdzało się przy tak niekorzystnym obrocie spraw. Było trudne, złożone i wymagające wielu nakładów energii. Chociaż słowa nie były skomplikowane. W miarę możliwości oparłam ciężar na obu nogach. Wciąż nic nie widziałam ale wystarczył mi słuch, alby zlokalizować cel.
- Jakże mamy stworzyć świat? - Mój głos zdawał się odbijać od nieistniejących ścian. Wżerał się we wszystko, wracając echem do moich uszu. Wszystko ucichło, włącznie ze skrzekiem czarownic. - Spuśćmy się na dno do morza. - Wiatr oplótł się wokół moich włosów, wysysając zewsząd powietrze. Zaczęły panikować, tworząc najprostsze tarcze wokół siebie. I tak się na nic nie zdadzą. Wampir uderzał o pręty klatki, wrzeszcząc z przerażenia. Moje emocje zostały wciągnięte w wir, dając się ponieść ku niebu. - Wyniesiemy drobnego piasku. - Przestałam czuć cokolwiek. Pusta jak wydmuszka, czułam tylko narastający wiatr i inkantację. Zaczęłam za to słyszeć z większą siłą. Szybkie oddechy wiedźm. Bzyczenie tarcz. Syk krwi Vuka. Miarowy oddech psa. Gwizd powietrza w pustych rogach demona. - Drobnego piasku, niebieskiego kamienia. - Wszystko się zatrzymało. Przestałam słyszeć, przestałam odczuwać ból i zimno klingi. Tarcze pękły niczym szkiełka, a moje włosy opadły na plecy. Stałam tak, otwarta, bez obrony. Żaden atak nie nadszedł.
Nagle wszystko wróciło na swoje miejsce. Odzyskałam wszystkie zmysły, łącznie ze wzrokiem. Ciemna próżnia rozpadła się, a wraz z nią ciała wiedźm. Na ziemi rozsypały się kamienie koloru głębokiej czerni. Żadna nie zdążyła nawet nabrać powietrza do krzyku. Żadna mnie nie powstrzymała. Początek zaklęcia odebrał im odwagę. Kolejne słowa spowodowały, że przestały się ruszać. Następne w mgnieniu oka odebrały im życie. To ostateczna obrona, która często kończy się śmiercią nie tylko celu ale i samego wypowiadającego.
Upadłam na kolana wyzuta z energii. Broń zadzwoniła głucho, uderzając o ziemię. Poczułam jak strup pęka, a krew zaczyna spływać po łydkach. Ból powrócił, wyrywając z moich ust ciche jęknięcie. Moje ciało nie chciało się ruszyć, miało dość siły tylko na utrzymanie równowagi. Chciałam sięgnąć po szablę, ale nie potrafiłam zmusić swojej dłoni, żeby chociaż się uniosła.
Vuk roztrzaskał klatkę i podbiegł do mnie, o mało nie zabijając się na wystającym skądś krześle. Oparłam się na nim, kompletnie wybita z rytmu. Nie słuchałam jego słów. Nie czułam jak mną potrząsa. Byłam zbyt pochłonięta widokiem przed nami.
Bordowy pies powarkiwał cicho, jego ogromne, wcześniej różowe skrzydła, błyszczały jasnym błękitem. Medalion na szyi zamienił się w obrożę, której wisiorek szarpał się od jego mocy. Pod ciężkimi łapami jaśniał krąg magiczny. Jakby przed chwilą wrócił z krainy bogów. Jego aura wzmocniła się na tyle, że miałam ochotę uciec ze strachu. Przełknęłam ślinę z ledwością. On żył. Paskudź żył. Obraz mi się rozmazał na chwilę. Chyba zaczęłam płakać.
Równie dobrze miał się demon. Poza krwawiącą łydką. Był blady, ale dalej przelewał swoją magię do laski. Demony rzadko używały narzędzi do walki, to była domena elfów. Wolały czystą magię samą w sobie. W ich przypadku była ona przerażającą bronią. Niektórzy potrafili dzięki niej nawet zabijać na odległość, nie ruszając się z miejsca. I to w taki sposób, by nawet sam umierający nie zorientował się, że już nie istnieje jako coś żyjącego. Takim sposobem bardzo szybko przybywało chętnych zemsty na swojej rodzinie odmieńców i wampirów.
Dlatego nie zdziwiłam się, kiedy obrócił przedmiot w swojej dłoni, kierując go na mnie i wąpierza. Ostatkiem sił stworzyłam najmocniejszą tarczę, na jaką mogłam sobie pozwolić w takim stanie. Vuk wziął mnie na ręce i zeskoczył z wagonu, mimo zwichniętej ręki. Paskudź szczeknął groźnie, zamachnął się ogonem i wysłał odrobinę swojej boskiej energii w stronę mężczyzny. Zwaliło go z nóg. Laska wypadła mu z dłoni, łamiąc się na dwie części. Przeklął głośno. Kiedy my szykowaliśmy się do kolejnego ruchu, on przywołał do siebie parę najek - ogromnych, czerwono-czarnych ptaków, które były szczególnie wredne. Jeden pomógł mu wspiąć się na swój grzbiet, drugi zaś zagrodził nam drogę. Wrzasnął głosem dziecka, rozkładając swoje krwiste skrzydła. Nie miałam wyjścia, musiałam wyrwać z niego tą duszę.
Jeszcze w ramionach krwiopijcy wyjęłam flakonik z krwią byka. Ten, widząc co robię, opuścił mnie na ziemię. Krwią narysowałam wrota do Nawie - splecione korzenie i granatową rzekę, symbolizujące zaświaty. Tam powinna była trafić dusza tego dziecka. Polałam nią także dłonie. Nie miałam już energii, by je otworzyć, mogłam tylko poprosić Welesa, by je uchylił.
Weles był bogiem najbliższym kapłanom. Bardzo często przeprowadzaliśmy zagubione dusze przez Ognistą Rzekę.Były plotki, że niektórzy słyszeli jego podziękowania i pozdrowienia albo groźby. Sama nigdy tego nie doświadczyłam, ale wierzyłam, że bóg podziemi słyszy mój głos i będzie chętny na przyjęcie zagubionej duszy.Złożyłam ręce do modlitwy. Krew spływała mi po przedramionach i moczyła rękawy. Zignorowałam to i uspokoiłam myśli. Miałam tylko kilka sekund.
Paskudź złamał skrzydło ptaka. Zgniła krew bryznęła w niebo. Smród przywabił dzikie psy. Druga najka dreptała w miejscu, piszcząc na swoją towarzyszkę. Demon rozkazał jej lecieć. Ptak dalej się wahał. Słyszałam jak klnie. Pies zawył. Oberwał w szyję. Światło z magicznego okręgu zamigotało, ciało posłańca razem z nim. Świat Bogów go wołał. Kazał mu wracać.
Musiałam się pospieszyć.
- Welesie! - Wrzasnęłam, pozwalając, by magia z martwych dusz przepływała przez moje żyły, chociaż mogło się to dla mnie skończyć nie za wesoło. - Usłysz krzyki swoich dzieci! Usłysz ich nawoływania! Poczuj, jak ich dusze się plugawią śmiercią i nieszczęściem! - Słabłam. Wrota zaczęły się poruszać. - Otwórz im drzwi do wiecznego spokoju, by już nigdy nie mogły zobaczyć światła Ciemności! - Wrota uchyliły się. Wypadło z nich niemrawe, błękitne światło. To Ognista Rzeka. Granica naszych światów. Przerwałam połączenie z magią. Moje ciało było teraz bezużyteczne. Tyle mogłam zrobić. Opadłam na ziemię.
Ptaki zamieniły się w popiół. Demon zdołał uciec. Nie było sensu go ścigać. I tak nic byśmy nie wskórali. Paskudź wrócił do ludzkiej formy. Jego rany już się zabliźniały. To chyba przez jego pochodzenie. Zamknęłam oczy. Miałam dość. Pozwoliłam tylko ułożyć się w czyiś ramionach. Obydwaj chłopcy wzięli bagaże i, pogrążeni w cichej rozmowie, udali się w stronę gór.
- Bądź błogosławiona walcząca w samotności. Niech fale cię powadzą ku lepszemu przeznaczeniu. - Czyj był to głos? Spokojny, cichy, jak strumyk w południe. Pochodził z... wrót? Weles?
- Niemożliwe. - Mruknęłam pod nosem. - Bogowie przecież zamilkli.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall