1 stycznia 2016

Zbawienny Lot

Tak więc wstawiam to drugiego stycznia (taki spóźniony prezencik na nowy rok). Może nie być zbyt ciekawe, w końcu tutaj tylko rozmawiają i nic się prawie nie dzieje. Ale obiecałam trzymać się okolicy tysiąca słów na rozdział, by was nie wystraszyć.I przepraszam za tak długą przerwę. Naprawdę bardzo przepraszam.





***


- Gdzie jesteśmy? - Spytałam, przecierając oczy. Było całkiem ciepło. Czyli nie dotarliśmy do kryjówki w górach. Nie dziwiłam się, nie byłam w najlepszym stanie.
- W jakimś motelu. Śpij, i tak nigdzie się nie ruszysz. - Vuk siedział na brzegu mojego łóżka. Sięgnęłam po wodę na szafce nocnej. Zauważyłam, że wszystkie jego rany po prostu zniknęły.
- Wy i ta wasza przeklęta regeneracja. - Upiłam łyk ze szklanki. - Nie możecie choć raz pocierpieć trochę dłużej? - Zaśmiał się. Odstawiłam szkło i oparłam się o poduszkę. - Daliście mi jakieś leki? Nic mnie nie boli.

Pokój był mały. Jedno łóżko, dwa krzesła i szafka nocna. Jakieś kiczowate obrazki na ścianach i duże, uchylone okno. Z zewnątrz przylatywało mroźne powietrze, kotłując pył w maleńkie wiry. Okryłam się drapiącym kocem aż pod brodę.
- Pies coś zrobił. - Przekręcił stronę czytanej gazety. - Ja się nie znam na takich rzeczach. Wątpię, bym nawet coś wskórał przy leczeniu. - Przekręcił szyję z trzaskiem. - Mam wrażenie, że się starzeję. Łupie mi w kościach. - Prychnęłam.
- Jesteś martwy od setek lat, jeśli się nie mylę. Nie zdziwiłabym się, jakby ci ręka odpadła. - Szturchnął mnie w nogę. Zakwiliłam cicho. Czyli ta magia działa dopóki ktoś mnie nie dotknie. - Wsadź sobie gdzieś takie leczenie. Tak właściwie, gdzie jest Paskudź?
- Podziwia śnieg. Skąd go wytrzasnęłaś? - Nie chcesz wiedzieć chłopie. - Zachowuje się jak gówniarz. Albo szczeniak. - Uśmiechnęłam się pod nosem. Jak zwykle mój piesek szaleje. - Raz nawet wlazł w słup, bo zagapił się na kolejkę górską. Mało cię z rąk nie wypuściłem. - Ryknęłam śmiechem. Wampir pokręcił głową i prychnął. - Ale tak na poważnie. Paskudź jest ze świata bogów, prawda?
- A skąd ci to do głowy przyszło? - Okryłam się szczelniej kocem. - Owszem, parę razy nazwałam go posłańcem, ale nic nie wspomniałam o jego pochodzeniu. - Odłożył gazetę. Co chce zrobić? Czyżby odejść? Ufałam wszystkim z mojej grupy, ale każde z nas jest wolnym strzelcem. Jeżeli trzeba, walczymy nawet przeciwko sobie. Jak na razie żadne z nas jeszcze nie zginęło z rąk niedawnego kompana. Jeszcze. - Dopóki nie wykonam zadania, nie powiem wam nic o pochodzeniu psa. Jasne? - Poddenerwowałam się nieco. Vuk może zrezygnować. Sama z dziurą w nodze i głupiutkim pieskiem daleko nie zajdę. Przygryzałam policzek czekając na odpowiedź.
- Eh... Kiedyś mnie za to powieszą. Jasne, jasne jak słońce. - Odetchnęłam z ulgą. - Tylko go bardziej pilnuj. Jego magia jest wręcz... - zaciął się.
- Przerażająca. Nie wiem, czy dam radę. - Siła bogów jest nieskończona i kapryśna. Podobnie jak oni, posłaniec ma jakieś dziwne wahania nastroju. - Medalion który mu podarowałam nie wytrzyma zbyt długo, chociaż robiła go sama kapłanka.
Drzwi najpierw kliknęły, potem otworzyły się z okropnym skrzypnięciem. Do środka wtargnęło więcej zimowego powietrza. Kichnęłam. Dwa razy. Jak ja nie znosiłam mrozu. Schowałam się pod kocem, dmuchając na lodowate dłonie. Wspomniałam, że ten pokój miał beznadziejne ocieplanie? Do łóżka podszedł Paskudź. Jego skrzydła zaszeleściły cicho, gdy otrzepywał się z kryształków lodu. Wysunęłam głowę. Miał mokre włosy, spięte w wysoki kucyk. Jego ciemną bluzę pokrywały plamy błota, podobnie jak spodnie i brązowe oficerki. Cały się trząsł, ale jego oczy lśniły. Taką dziecięcą radością, jakiej nie widziałam od lat u żadnego człowieka. Był cały brudny, mokry i na dodatek miał odmrożone palce.
Mimo to tryskał szczęściem.
Zaskoczona podziwiałam jego zapał. Wampir zajął się gromkim śmiechem. On tylko patrzył na mnie tymi różowymi oczami. Tymi, które jeszcze niedawno płonęły żądzą krwi.
On na pewno był bogiem.
- Wpadłeś do jeziora czy co? - Spytał pomiędzy atakami śmiechu wampir. Otrząsnęłam się.
Jakim cudem posłaniec ma być bogiem? Przecież sam powiedział, że nim nie jest. Poza tym nigdzie nie było wspomniane o bogu psie... Podobnie jak o psie ze skrzydłami. W sumie... Dlaczego nigdzie nie jest choćby wspomniany? Jest postacią bardzo silną. Wyróżnia się, pochodzi ze świata bogów. Do stu czartów, przecież nie wziął się znikąd! A gdyby ktoś umyślnie wymazał go z kart historii?
- Paskudź. - Zatrzymał się tuż przed drzwiami łazienki. Przełknęłam ślinę. No dawaj, powiedz to w końcu. - Czym ty tak naprawdę jesteś?
Uśmiechnął się, prawie niezauważalnie. Czułam, jak jego moc niebezpiecznie wzrasta. Wystraszyłam się, podobnie jak wampir, który w tamtej chwili odruchowo syknął.
- Coś to zmieni, jak ci powiem? - Uniósł jedną brew. Pojawiła się. Jego straszniejsza strona. - Na razie powinno ci wystarczyć, że jestem posłańcem. Idę się przebrać. - Zatrzasnął drzwi łazienki, bynajmniej nie przypadkiem.
Zaczerpnęłam haust powietrza. Posłaniec. Muszę się dowiedzieć, kim jest. I to jak najszybciej.

Po kilku dniach mogłam już chodzić. No, prawie. Dalej opierałam się o ramię któregoś z chłopaków. Nadal nie wyruszyliśmy w góry, czekaliśmy na Sviosit'iego. Przez to, że oberwałam (wcale sobie tego nie życzyłam), nie było sensu ruszać się z miejsca, by moglibyśmy się minąć.
Mira krążyła po okolicy, czułam jej zwodzące czary. Wiedźmy były naprawdę dziwnym gatunkiem. Ich magia nie miała ograniczeń, zdarzało się, że miała nawet wpływ na ich wygląd, czy też długość życia, co nigdy się nie wydarzyło u nikogo innego.
Jeszcze dziwniejszym, a także niezbyt sławiącym ich grupę faktem było to, w jaki powstawały. Były najbardziej pierwotnymi Istotami Ciemności. Czyste dziewczęta, nigdy mężczyźni musiały wypić całą krew magicznej istoty. Dzięki temu potrafiły odziedziczyć ich magię. Zawsze losowo się zdarzało, by razem z magią, przeszły także cechy wyglądu, słabości czy zalety rasy. Na przykład pół wampiry mogły żywić się samą tylko krwią, pół demonice ciskać magią na ogromne odległości, a pół driady posiadały niesamowitą urodę i możliwość porozumiewania się ze wszystkimi żyjącymi istotami.
Ale Mira nie było zwykłą wiedźmą. Była związana wiecznym paktem ze swoim mocodawcą. Przez to, że żył, nie była tak silna. Ale jednocześnie dzięki temu, że żył, nie była nigdy sama. Dodatkowo pakt stawiał ją najwyżej wśród hierarchii wiedźm.
- Co jest, Samboja? - Vuk szturchnął mnie w ramię. - Nie podoba ci się lot twojego pieska?
Paskudź krążył nad motelem. Dobrze że stał prawie pusty, bo ciężko było by wytłumaczyć, skąd się nagle wziął tak ogromny ptak. Jego skrzydła iskrzyły się we wschodzącym słońcu. Nie, podobał mi się. Był przepiękny.
- Mira jest niedaleko. - Szepnęłam, zachwycona beczką jaką zrobił posłaniec. - Ktoś chyba ją śledzi. Jej magia szaleje.
Zanurkował, rozchylił skrzydła tuż przed nami i wykonał perfekcyjny piruet w powietrzu. Wylądował, wypełniony niespożytą energią. Oddychał ciężko, kłęby pary z jego ust unosiły się ku niebu, niczym z parowozu.
Wampir zaklaskał złośliwie. Zaczęli się przekomarzać. Prawie skakali sobie do gardeł. Zbliżyli się się do siebie, mierząc się wzrokiem. Wampir musiał spoglądać nieco w górę, tamten był od niego wyższy.
Faceci.
- Spokój, chłopcy. Mamy towarzystwo. - Umilkli. Uśmiechnęłam się, w końcu będę miała komu pomarudzić.
Z głębi wąwozu, w którym stał motel, tuż nad drogą, pędziła ku nam drobna postać na miotle. Wiatr za nią kotłował sypki śnieg w wiry i zasypywał asfalt. Obróciła się bokiem jakieś sto metrów przed nami. Hamowała, aż nie zatrzymała się tuż przed nami. Zeskoczyła z miotły i rzuciła mi się w ramiona.
- Przeklęte driady. - Powiedziała. - Żeby tak kiedyś zgniły w swoich norach.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall