14 marca 2017

Skrzydła Zwycięstwa II - reaktywacja

Powracam w zawrotnym tempie. Niedługo powinny się tu pojawić rysunki, bo trochę się ich nazbierało.
Miłego czytania!



Czuję jak spadam. Moje skrzydła rozpadają się. Nie mam głosu, nie mogę wydać żadnego dźwięku. Próbuję się czegoś złapać ale ściany są całe w glutowatej mazi. Jest tak ciemno, że nie widzę własnych dłoni. Nie mogę płakać ani się śmiać. Czuję tylko ból w żołądku. Porażka. Przegrałam. Niemożliwe. Uderzam o ziemię. Nie mogę się ruszyć, mam dziwnie wykręcone biodra. Jestem przerażona. Jestem tak przerażona, że nawet nie mogę zaczerpnąć oddechu.

Nie chcę umierać.

- Asas! - Komuś z płaczu łamie się głos. - Asas! - Kto to jest? - Oddycha. Co za szczęście!

Och. Znów mam koszmary. I znowu są to koszmary o spadaniu. Tym razem był aż nadto realistyczny. Dalej boli mnie brzuch. Tak właściwie boli mnie wszystko. Tylko dlaczego?

Otwieram oczy. Blask księżyca wżera mi się w źrenice. Po chwili zauważam Bambi, ma twarz umazaną krwią i strasznie rozczochrane włosy. Obok niej Roszpunka i Widmo ociekają wodą. Obydwaj trzęsą się z zimna, chociaż próbują to ukryć. Z ich pociętych twarzy, wcześniej umytych przez wodę, teraz spływają bursztynowe smugi krwi. Wszyscy mają w oczach wymalowaną ulgę.

Pamiętam.

Wpadłam do morza. Za mną przeogromne stado morderczych ptaków. To one rozszarpały mi brzuch, który w tej chwili rwie mnie bólem. Koszmar nawiedził mnie dzięki Widmowi.

- Bambi nie rycz. - Siadam, przeklinając ludzką delikatność. - Martwa nie jestem. - Świetnie, charczę jak stary traktor. - Idźcie się ogarnąć. Jak coś was złapie, to spotkanie ze śmiercią mam już załatwione.

Dalej się mi przyglądają, niczym zbite psy. Wzdycham głęboko nad ich troską. W myślach. Ręką sięgam po apteczkę, którą pewnie przyniosła blondynka. Pokracznie przegrzebuję jej zawartość, bo moje palce są jak miniaturowe kłody. Kątem oka widzę, jak dalej się na mnie gapią.

- Asas... - Głos Widmo zdaje się być pełen goryczy. Kaleczy mi tym serce. - Na pewno sobie poradzisz?

- Wszystko ok. - Stoi jeszcze przez chwilę. Nie powinnam tak żerować na jego umiejętnościach. Odpłaca mi się tygodniami troski. - Nic mi nie będzie. Koszmary śnią się każdemu, nawet bez twojej pomocy.

Brat prawie siłą zaciąga go na piętro, do łazienki. Bambi już z niej wychodzi. W tym czasie szarpię się z bandażami, które nijak nie chcą porządnie się ułożyć. Jęczę za każdym razem, jak przez przypadek dotknę rany.

- Beze mnie sobie nie poradzisz. - Blondynka z uśmiechem na twarzy odbiera mi opatrunek. - Unieś lekko ręce. Dobrze. - Bez protestów wykonuję polecenia. Jeżeli ktoś tu się zna na leczeniu, to właśnie ona. - Teraz będzie bolało. - Prawie skaczę. Piecze. - Nie jest tak źle, trzeba to tylko zaszyć, bo wda się zakażenie. - Na chwilę milknie, przysuwając twarz do mojego brzucha. - Tylko ten zapach mnie niepokoi. Trucizna?

Reaguję z niezłym opóźnieniem. Wiem, że z jej zdolnością węchu, potrafi dokonać cudów. Ale trucizna? Że niby dlaczego?

- Co ty gadasz, złotko. - Chichoczę nerwowo. Naprawdę pech trzyma się mnie strasznie kurczowo. - Te ptaki nie są trujące. Bylibyśmy już martwi. - Chcę, żeby powiedziała, że to tylko żart.

- To nie jest od tych ptaków. - Powietrze w moich płucach nagle gdzieś niknie. - Jest całkiem silna ale na pewno jest na nią lekarstwo. - Powraca do zaszywania rozcięcia. Widzę jednak, jak jej warga delikatnie drży. - Muszę tylko je szybko znaleźć.

- Bambi. - No powiedz coś. Cokolwiek. Przecież nie jesteś bezduszną maszyną.

Cisza trwa dotąd, dokąd bielutki bandaż nie zostaje zakryty czystą bluzką.

- Parę tygodni, może trochę dłużej. - Jej głos brzmi strasznie mechanicznie. Jak robota. Mam ochotę ją zbesztać.

- Ja jednak uważam, że będzie miała przed sobą długie życie. - Huk i szczęk, charakterystyczny tylko dla spiżu.

Nagle przy mnie znajduje się Roszpunka. W dłoni Bambi dymi broń. Widmo próbuje złapać przybysza.

- Spokojnie. - Głos obcego wydobywa się tuż koło mojego ucha. - Mam zlecenie.

To chłopak w wieku Roszpunki, czyli siedemnaście, może osiemnaście lat. Przypomina mi ludzi pochodzących z Włoch, posiadających piękną, nadmorską urodę. Jego czarny obiór upodabnia go do boga śmierci. W wyciągniętej ku mnie dłoni trzyma list.

List?

- Czego chcesz? - warczę niemiło. Przy jego szyi błyszczą dwa ostrza. - Nikt obcy nie może tu się dostać.

- Przeczytaj. - Potrząsa listem. Na palcu ma sygnet z czaszką.

- Dlaczego miałabym to przeczytać? - Ma pustkę w oczach. Chłopcy czekają na mój sygnał. - Powinnam ci odciąć tę rękę. Nauczyłbyś się przynajmniej pukać. - Uśmiecha się delikatnie.

Roszpunka, nie spuszczając sztyletu, wyszarpuje mu papier z ręki. Nie wiem nawet, ile słyszał z naszej rozmowy. Czy obydwaj z Widmem nas podsłuchiwali? Jeśli tak, to są całkiem niezłymi aktorami. Nie widzę po nich krzty jakichkolwiek emocji. Tylko nieludzkie skupienie na przybyszu. 

Bambi szturcha mnie w ramię. Dalej celując do chłopaka, mówi:

- Wy się nim zajmijcie. Muszę pomóc Asas. - Pomaga mi wstać. Nie odkłada broni. - Będziemy w łazience.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall