21 lutego 2016

Dwulicowa wojna

Łoł, wyrobiłam się z czasem. Napisałam to dwa dni po poprzedniej części, ale obiecałam dodawać rozdziały co dwa-trzy tygodnie, prawda? Tak więc pojawiam się w terminie wraz z nową bohaterką. Chociaż jej imię może nosić co najmniej pies (nie ja je wmyślałam) to na pewno wam się spodoba. Miłego czytania ^^.


- Pierdol się. - syknęła i po raz kolejny splunęła przed siebie. Doprawdy zbyt wulgarna, jak na zwykłą dziewczynę z lasu. I miała duże skłonności do ślinotoku.
Zignorowałam kolejną jej próbę rozerwania więzów i przekręciłam stronę czytanej gazety. Magiczni pokazywali się coraz liczniej. Strasznie przy tym naprzykrzając się zwykłym, nic nie znaczącym ludziom. A ci zwykli, nic nie znaczący ludzie zaczęli naprzykrzać się magicznym. I tak koło się zamykało. Jednym słowem ujmując - partyzantka. Uparci, niczym głupie osły, wybijali się nawet nie wiedząc, dla czego toczy się sprawa.
W takim tempie wojna rozpęta się raz dwa, a jej skutki pojawią się razem z nią. Niechby się toczyła, mnie dotyczyła w równym stopniu co krowę deszcz. Miałam tylko jedno marzenie, nie chciałabym poczuć jej skutków na własnej skórze. Bo to by równało się niepowodzenia naszej misji.
Vuk właśnie wrzeszczał na dziewczynę, obnażając obślinione kły. Strach w jej oczach mówił wszystko. Jedyne co mi akurat się nasuwało to obrzydliwość. Mógłby chociaż nie przysparzać większych problemów sprzątaczkom tej zapyziałej dziury. I co on miał do gadania? Nawet nie raczył nam pomóc w schwytaniu tej driady. Zaszył się gdzieś w górach, upijając krew z turystek. Pijawka. Zboczona pijawka.
- Już daj jej spokój. - Wstałam, odkładając czasopismo. Miałam zamiar ją pomęczyć w inny sposób, mniej głośny i denerwujący. - Zaraz nie tylko waszą ślinę będzie trzeba tutaj szorować, jak będziesz tak się darł. - Niezadowolony opadł na łóżko, marudząc coś tam pod nosem. - Idź się umyć, jedziesz mokrym psem. - Warknął na mnie, ale poszedł zająć łazienkę na kilka dobrych chwil. Powinnam zmienić mu imię. Najlepiej na Mastif*. Bardziej by oddawało jego wiek. Zadowolona usiadłam okrakiem na rozpadającej się już szafce nocnej.
Driadzie wróciło wściekłe spojrzenie. Rozumiałam jej gniew, w końcu miała do czynienia z kimś jej pokroju. Chociaż nie byłam nawet poruszona tym wzrokiem. Jej błękit był niczym w porównaniu do tysiąca innych kolorów, o właścicielach mniej lub bardziej niebezpiecznych. Uraczyłam ją tylko krótkim skinięciem, na które zresztą zadrżała, jak nowo narodzona sarenka. Westchnęłam ciężko.
- Jak masz na imię? - spytałam po prostu. I chyba nie tylko ją zbiło to pytanie z tropu. Mirę również, bo postanowiła nagle upuścić talerz z zupą, którą jeszcze sekundę wcześniej jadła. Nie otrzymawszy odpowiedzi spytałam jeszcze raz. - Jak cię zwą? Odpowiedz, przecież nie pytam o coś niewiarygodnie trudnego. - Ignorowałam szorującą parującą plamę wiedźmę. Naprawdę współczułam sprzątaczkom.
- Sonya. - Ech... Jakbym oswajała psa, powoli, powoli... Przynajmniej tak sobie mówiłam. Powiedziała mi imię, to już coś. Musiałam tylko poczekać, a powie mi na pewno wszystko, co wie. Tak, a świnie były zielone i latały. - I tak nic nie powiem. Szczególnie waszej dwójce, prędzej się powieszę. - Myślałam, że znowu splunie, ale chyba się od tego powstrzymała, widząc jak zaciskam pięści. Czego ja musiałam zadawać się ze smarkatymi, nigdy się nie dowiedziałam.
- Jeszcze o nic nie spytałam. Chociaż twoja postawa jest godna podziwu, Sonya. - Miałam już ochotę sama splunąć, wypowiadając to imię. Ona patrzyła na mnie wręcz z odrazą. Nie chciałam tego, ale pora wytoczyć ciężkie działa. - Ludzi nie cechuje zbytnia cierpliwość, wiesz? A ja mam jej bardzo mało, jak na człowieka. Więc mam nadzieję, że jednak usłyszę odpowiedź. I to bardzo szybko. - Zamilkłam na chwilę. Sonya wstrzymała powietrze. Wystraszyła się. - Skąd wiesz kim jesteśmy?
Dalej wstrzymywała powietrze. Świdrowałam ją wzrokiem, czekając na cokolwiek. Nastała długa, niczym niezmącona cisza. No może nie niezmącona, bo Vuk chyba zaczął sobie przyśpiewywać pod prysznicem. Będę musiała go trochę zaszantażować. Potem.
- Ja... - Uniosłam brew pytająco. Jeżeli wtedy by dalej zaprzeczała, to z chęcią oddałabym ją w ręce wampira. Możliwe, że wyczuła to ode mnie, bo jednak zaczęła mówić. - Bo starsi mówili o wojnie. Mówili, że musimy uciekać. A ja nie chciałam! - Nie wiedziałam, czy można krzyczeć, szepcząc. W każdym razie driadzie to się udało. - Mama i tata nie mogli uciec. Chciałam z nimi zostać. Ale mnie zabrali od nich... - Zerknęła gdzieś w bok ukrywając szklące się oczy. Tym właśnie była wojna. Niczym więcej ani mniej. - Zebrałam kilka dziewczyn i uciekłyśmy od nich. Szukaliśmy rodziców, ale...
Kiwnęłam głową, czekając aż kontynuuje. Nie musiałam jej popędzać. Sama się rozkręciła. Opowiadała w miarę obiektywnie, sprawiając, że jej motywy okazały się jednymi z bardziej przemyślanych. Była dobrą przewodniczką, nie unosiła się dumą, chciała jak najlepiej dla swojej grupy. Unikała niepotrzebnych sporów, wybierała bezpieczne ścieżki. Do czasu.
- Postanowiłyśmy odpocząć w barze. Był obskurny i nie rzucał się w oczy. - spojrzała na mnie na chwilę. Potem na resztę mojej grupy, która, po wykonaniu kilku mniej ważnych czynności, z ogromnym skupieniem słuchała jej opowieści. - Tam spotkaliśmy was. - Bar? Czy my zatrzymywaliśmy się w jakimś barze? Chyba cierpiałam na zaniki pamięci.
- Mogłabyś sprecyzować? - Paskudź przesunął się bliżej nas, siłą wręcz odtrącając schnącego wampira. Tamten trzepnął go po głowie, znowu znikając w łazience. Jedyne co zrozumiałam, to coś o niewychowaniu w dwudziestym pierwszym wieku. - Nie pamiętam, żebyśmy od rozpoczęcia wojny pokazywali się w publicznym miejscu.
- Nie, widziałam tylko trójkę. Ją - tu wskazała na Mirę, która czerwona zainteresowała się widokami za oknem. Wypadało mi wspomnieć coś o byciu w ukryciu, ale się powstrzymałam. - I dwóch bliźniaczych wampirów. Nie widziałam ich twarzy ale, jestem pewna, że jednym z nich był ten w łazience. - To zmieniało postać rzeczy. Tamci dwaj, pewnikiem było, że wykorzystali wolną chwilę na picie. I to nie tylko alkoholu. - Strasznie się kłócili. Zaczęłyśmy ich śledzić, bo usłyszałyśmy coś o boskiej krwi. I tak tu trafiłyśmy. - Zamilkła.
Mira straciła zainteresowanie oknem i znowu czyściła tą przeklętą miotłę, chociaż już dawno można było się w niej przejrzeć. Dobrze, niechby ją szorowała i pół życia. Ja i tak mogłam poczekać. Kiedy wypruwałam sobie flaki, próbując zapobiec krwawej jatce wszystkiego co się rusza, ona postanowiła zwiedzić bar. Mniejsza o to, gdyby przemknęła się tam niezauważalnie. Nie, ona postanowiła dać przyczepić sobie ogon na parę tygodni wprzód i jeszcze pozwolić sięgnąć mu celu.
Vuk wrócił. Paskudź zdał mu krótką relację z tego, co się dowiedzieliśmy. On nie mógł przybrać koloru dojrzałego jabłka, za to postanowił, że łazienka będzie jego domem. Wrócił się tam, zamykając ją na cztery spusty. Puścił jeszcze wodę, żeby nic nie słyszeć.
Sonya była w lekkim szoku, bo co chwila oglądała się to na drzwi toalety, to na zaabsorbowaną wiedźmę. Nie spodziewała się, że tak po prostu stchórzą. I to przed zwykłą ludzką dziewczyną. Magiczni naprawdę nie znali ludzi. Dlatego nie będą potrafili z nimi wygrać. Będą tylko przeciągać linę, wrzucając do przepaści po środku miliony niewinnych.
- Potem będziecie mi się spowiadać - powiedziałam nieco głośniej, by wampir mógł mnie dosłyszeć. - jak na razie musimy ruszać. - Wstałam i zaczęłam przebierać w ciuchach. Paskudź mi pomagał.
- Ekhem... - Zignorowałam to. Byłam zajęta. - Halo? Co ze mną? - Udawałam głuchą. Nie odpowiadałam na żadne głupie pytania. - Mam parę informacji. - Tak powinno się rozmawiać. Odwróciłam się do driady.
Dopiero teraz zauważyłam, że obrosły ją drobnokwieciste rośliny, a dokładniej jedna. W zielonych kielichach wielkości palca rozwijały się białe kwiatki. Oczywiście jej nazwa nie była mi znana. Wiedziałam jednak, że nie powinnam bagatelizować takiego zwrotu zdarzeń. Rośliny obrastały driady często bez ich wiedzy i zwykle chciały wtedy coś powiedzieć (rośliny, nie driady). Sama właścicielka obrastającego jej zielska, nagle stała się czujna. Jej błękitne dotąd oczy stały się ciemniejsze.
Pies dokończył pakować nasze rzeczy i stanął za naszą przesłuchiwaną. Poczułam wzrost jego mocy. Bardzo duży wzrost, przez który wszyscy przerwali (swoje jakże zajmujące) zajęcia i poczęli czekać na bieg wydarzeń.
- Słucham. - Splotłam dłonie na piersi.
- Tylko bez sztuczek, korzonku. - Vuk zazgrzytał zębami. - Nie bez powodu jestem samotnym wilkiem*. - Wzdrygnęłam się w duszy na myśl o brutalności wampirów. Sonya tylko na sekundę straciła werwę.
- Nie jestem pewna, ale wśród Istot Ciemności coś się dzieje. - przerwała i objęła nas wszystkich wzrokiem. - Jak zawsze wszędzie ich było pełno. Jednak podczas naszej podróży spotkałyśmy tylko parę upiorów. Żadnych demonów czy wampirów. Nawet strzygi, których zawsze pełno w lasach.
- Nic nowego. - wtrąciła się Mira. - Przecież Król Demonów został porwany.
- Tu nie chodzi o Króla Demonów. Jemu podległe są tylko demony. - Zaakcentowała słowo tylko, jakby miało to uratować nam życie. - Równowaga nie może zostać zachwiana. Istot Światła jest za dużo.
- Chyba, że ci pierwsi coś knują. - mruknęłam tak, by wszyscy usłyszeli. - Jak na razie nie zmienia to naszych planów. Mira? - zwróciłam się do rudej. - Trzeba skontaktować się z Cherensin.

*P.S.: Imię Vuka oznacza wilka. Mam nadzieję, że to wyjaśnia parę kwestii. 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall