8 maja 2016

Wojna ślepców

Pojawiam się z nową częścią, znów z trzeciej perspektywy, tym razem nieco skakałam, ale mam nadzieję że się połapiecie ^^.
Tak przy okazji, to narysowałam portret Najwyższej Kapłanki. Chociaż jej oczy stały się nieco nierówne, to ma w sobie to coś.


Portret



Miłego czytania.


Wybuch.
Spieszyli się, rannych było coraz więcej. Niebo zasloniło się czerwienią i pyłem walących się budynków. Gdzieś wyły syreny. Niestety na nic by się nie zdały. Ci, którzy ucierpieli w tym ataku, już nie żyli.
Kolejny wybuch.
Samochód przed nimi stanął w płomieniach. Gorąco odrzuciło ich gdzieś w bok. Dwoje spłonęło żywcem.
Biegli dalej.
Zostało im tylko kilka przecznic do granic miasta. Dalej poszłoby, jak z płatka. Niestety, ich liczba spadała tak gwałtownie, że nie wiedzieli czy którekolwiek zdoła się przedrzeć. Dodatkowo opadali z sił. Nic dziwnego, że przerażenie w końcu ogarnęło całą grupę.
Drogę zagrodzili im ludzie. Byli w mundurach, ustawieni w rzędach, trzymali w dłoniach przezroczyste tarcze. Z nieba spadły na nich żmije i chały - ogromne skrzydlate węże - trzepiąc swoimi błoniastymi skrzydłami. Podmuch przewrócił większość z nich. Trzy demony padły na ziemię w huku setek broni.
Driady zmusiły rośliny, by stworzyły mur po obu stronach ich drogi ucieczki. Grupa przebiegła najszybciej, jak mogła. Rośliny zajęły się ogniem, mur opadł, driady razem z nim. Płakały krwią, krzyczały tak głośno, że przebiły się przez ogarniający całe miasto hałas.
Wszystko się zatrzymało.
Ludzie, jeden po drugim, zdawali sobie sprawę z niepokojącej ciszy. Chmury rozeszły się, pozwalając słońcu wedrzeć się pomiędzy ruiny. Magiczni w ciszy biegli dalej, by nie zwrócić na siebie uwagi.
Driady zniknęły.
Nagle z daleka rozległ się pisk niepodobny do niczego znanego ówczesnej ludzkości. Bystre oczy niektórych rusałek dostrzegły sylwetkę tajemniczego stworzenia.
- Smok! Smoki nadlatują! - wrzasnęły, skacząc przez powalone drzewa. - Ratuj się!
Ludzie dalej wpatrywali się w niebo, magiczni resztkami sił rozpierzchli się w boczne przecznice. Znali siłę tych gadów. Nawet latające węże zniknęły za wieżowcami. Gdy mundurowi zdali sobie sprawę z wielkości potworów, które na nich leciały, zaczęli uciekać.
Za późno.
Skrzyżowanie wypełniło się kolorowym płomieniem. Wszystko co żyło jeszcze chwilę przedtem, stało się popiołem.
Gady wylądowały na większych budynkach. Chóralnie zaskrzeczały, jakby zwiastując nadchodzący koniec świata. Rozejrzały się, dokładnie oglądając każdy skrawek ziemi tęczowymi ślepiami. Nie zauważając niczego godnego ich uwagi, wypuściły z nozdrzy kłęby dymu.
Potem zniknęły w ognistych jęzorach równie tajemniczo, jak się pojawiły.
- Samboja musi się pospieszyć. - szepnęła niebieskooka driada, wyglądająca zza szkieletu busa.
- Słyszę, że wiesz coś o mojej podwładnej. - Głos zdawał się dochodzić ze środka spopielonej ulicy.
Sonya szykowała się do kolejnej ucieczki, gdy dojrzała Najwyższą Kapłankę. Stała wśród opadających, białych płatków. W swojej błękitnej sukience przypominała boginię zstępującą z niebios. Oczarowała swoim wdziękiem driadę, która przecież pochodziła z rasy najpiękniejszych dziewcząt.
- Chciałabym z tobą porozmawiać, driado. - Nie podniosła nawet głosu, a było ją doskonale słychać z odległości parudziesięciu metrów. - Ale na początek zapraszam wszystkich do Świątyni. Pewnie jesteście zmęczeni podróżą.

- Nie dziwię się, że moja husarka cię zostawiła samopas. - Pantofelki stukały trochę szybciej niż zwykle, co dwie sekundy. - Masz wyjątkowo ostry język. Całkiem podobny do ludzkiego.
- W końcu driady są dziećmi ludzi. - prychnęła Sonya. W jednej chwili znienawidziła wszystkich kapłanów. - Nie wiem, czego się pani po mnie spodziewała.
Pantofelki ucichły. Najwyższa Kapłanka patrzyła przez okno. Drzewa, które okalały budynek, straciły już liście. Było nadzwyczaj ciemno, szczególnie przez brunatne chmury, zasłaniające zachód. Albo pogoda miała się zepsuć, albo był to dym z płonących miast. Gdzieniegdzie przez dziury, które otworzył wiatr, przelatywały chały. Żmije powinny były już spać.
Czego właściwie się spodziewała?... Oczywiście, że niczego. Jedyne istoty od których czegokolwiek oczekiwała, to jej podwładni. Magiczni mogli robić co chcieli, ona miała to gdzieś. Mogła jedynie pomóc niewinnym, którzy ucierpieli.
W tamtej chwili chciała tylko się dowiedzieć, co robi Samboja. Od niej oczekiwała jeszcze więcej, niż od przeciętnego kapłana czy kapłanki. Granice tej dziewczyny praktycznie nie istniały. Mogła śnić przyszłość. Świetnie radziła sobie z bronią palną i białą. Znała wszystkie sztuczki, na jakie mógł sobie pozwolić widzący człowiek. Doskonale wtopiła się w środowisko podziemnego świata. Jednym słowem, była prawą ręką Organizacji.
Zaśmiała się pod nosem.
Lepiej by tu brzmiała ciemna strona. Prawa ręka należałaby się tylko rycerzom pełnym światła. Husarka w rzeczywistości światła miała tylko odrobinę.
- Jak myślisz, przyjaciółko życia - szeptała tak, by nikt nie mógł ich usłyszeć. - uda jej się spełnić swoje marzenie? - Łypnęła z radością na siedzącą przed stołem driadę.
Sonya spuściła głowę, by odczytać sens kwiatów, plączących się jej pod nogami. Rośliny były tak ukryte, że staruszka nie zwróciła na nich większej uwagi. Dojrzała tylko lekkie błyśnięcie w oczach dziewczyny.
- Tak. - powiedziała, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały. - Choćby miała się piąć po trupach.

Gdzieś w tle zabrzmiał skrzek chały. Potem setki krzyków ludzkich i nieludzkich. Miasta waliły się, jedno po drugim. Nie było nocy, by nie zauważyć pomarańczowej łuny nad horyzontem. Organizacja przestała przyjmować uciekinierów. Ludzie wzięli się w garść. Samoloty krążyły wszędzie, nie wiedząc, co atakować. Oprócz krzyków były już także trzęsące ziemią wybuchy.
Wyczuwał to wszytko, mimo zamknięcia w betonowej klatce. Osłabiony, z resztkami magii, gnił w jej rogu. Ucieszył się na wieść, którą usłyszał od pilnujących go ludzi.
- Cóż, pora stąd wyjść. - Wstał, a drzwi wpadły do środka. Zawył alarm.
- Co się dzieje!? - krzyczeli jeden przez drugiego, celując w niego bronią. - Co u licha!?
Wyszedł, podrzynając niezauważalnie większości gardła.
- Wojna się dzieje, moi drodzy, słabi ślepcy.

Straciła jeden z rogów. Po raz kolejny ktoś ją potraktował prądem. W tamtej chwili miała ochotę wszystkich spalić na popiół. Nie mogła. Musiała znaleźć Króla.
Nagle zobaczyła ogień.
Poczuła nici magii demonów, głaszczące ją po kostkach. Znała tę magię. Tylko jedna osoba potrafiła tak ją kontrolować. Zeskoczyła z łóżka, zrywając pętające ją więzy. Krew zabuzowała jej w żyłach.
Znalazła go.
- Bogowie... - Prawie załkała widząc dumną postać idącą w jej stronę. - To naprawdę ty... Mój... Panie... - Wszystko nagle zgasło, pogrążyła się w ciemności.
Złapał ją w ostatniej chwili. Jego bratanica była na wpółżywa. Cud, że jeszcze stała o własnych siłach. Kolejnym cudem było to, że trzymali ich w jednym budynku. Prychnął z pogardą, zaciskając ją w swoich ramionach. To nie był cud.
To głupota ludzka.
To głupia ludzka wojna.

1 komentarz

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall