2 września 2014

Skrzydła Zwycięstwa II

Siedzę teraz na fotelu i nie wierzę własnym oczom albo raczej uszom. No po prostu nie wierzę w to, co słyszę. Czy oni już...
- Ty chyba sobie ze mnie żarty robisz, prawda? - Spytałam po raz kolejny tego czarnowłosego chłopaka. - Że ja, człowiek z krwi i kości, jestem półbogiem. I że bogowie poprosili mnie i moją rodzinę, byśmy wykonali misję? I że nie wypada im odmówić? Bo co, oberwę piorunem? - Kiwał głową, jakby rozmawiał z umysłowo chorym.
- Nie kłamie. - Widmo zbierał broń, którą rzucili tak po prostu, gdy wpadłam nieprzytomna do morza. - I widział to wszytko o czym opowiada.
- Nic też nie ćpał, poza tym, czym cały pachnie. - Nasz "klient" popatrzył dziwnie, ale też z zaciekawieniem na Bambi. - Powiesz mi, co to za substancja?
- Arejonie, znasz go? - Roszpunka położył głowę na oparciu kanapy, za którym leżał koń.
- Nie. Nigdy się nie spotkaliśmy... - Zaciął się tak nagle.
- Ale? - Ciekawiła mnie jego interpretacja (Cóż za trudne słowo w moich ustach nagle się pojawiło.) - Gadaj, co wiesz. Kłódki nie znają litości. - Uśmiechnęłam się na myśl o zamknięciu jadłodajni temu grubemu ogierowi.

- Formalnie jestem waszym opiekunem. - Co proszę? - W Europie jest zbyt niebezpiecznie, by powstał tu drugi Obóz Herosów. Miałem się wami opiekować i szkolić, byście mogli sami o siebie zadbać. Moja misja skończyła się waz z przybyciem tego herosa. - Tu wskazał na czarnowłosego. - Powinienem odejść do Obozu Jupiter, gdzie czeka na mnie Hazel, moja przyjaciółka. - Czarnowłosy jakby zadrżał, gdy usłyszał to imię.
- Rozumiem. - Wiedziałam, że nasze drogi w końcu się rozejdą. - Ale czy te obozy nie są w Ameryce?
- Tak są - Chłopak jakby wpadł w nostalgię - I my, i ty Arejonie się tam wybieramy. Czeka nas taka sama droga.
- Chwilunia. Nie powiedziałam, że przyjmujemy tą jaśnie boską misję - Wyciągnęłam dłoń. - Pokażcie mi, co jest w tamtej kopercie. - Roszpunka podał mi zwitek, któremu się co jakiś czas przyglądał. Przeczytałam na głos, to co tam było napisane.
- Drodzy Herosi. Proszę was o wypełnienie bardzo ważnej misji. Większość Półbogów nie mogło jej podołać. Jesteście naszą ostatnią deską ratunku. Szczegóły wyjaśnię na miejscu. Jeszcze raz bardzo proszę byście nie porzucali waszych pobratymców i przybyli do Obozu Półkrwi. Chiron. - Wzięłam głęboki oddech. - Jak się nazywasz?
- Nico.
- Słuchaj Nico. Jesteś teraz świadkiem mojej jakże ważnej obietnicy. - Co ja mam z tymi wyrafinowanymi słowami (O, kolejne.). Popatrzyłam mu w oczy. - Jeżeli ta misja będzie choć w najmniejszym stopniu zagrażała życiu mojej rodziny. Chociaż nie, inaczej... Jeżeli będzie ponad siły mojej rodziny, to na własne serce przysięgam, że wrócimy tu, nawet jeżeli wyślecie nas na nią siłą. Rozumiemy się? - Kiwnął głową, najwidoczniej był zadowolony z rezultatu.
- No to jak, siostrzyczko? - Błękitnooki wyszczerzył zęby w morderczym uśmiechu. - Jedziemy?
Ogarnęłam wzrokiem wszystko, nasz dom, moją rodzinę. Ich oczy błyszczały z ciekawości. Ale czy to na pewno nam nie zagrozi? Czy ten koszmar nie wpłynie na rzeczywistość? Czy ja podołam stracie mojej jedynej rodziny? A jeżeli jej nie stracę? Czy wrócimy tutaj? Może się rozdzielimy? Nie chcę. Nie chcę tam jechać. To właśnie chcę im powiedzieć...
- Pakujcie manatki. Jedziemy do Nowego Yorku. - Roszpunka radośnie zagwizdał. Widać bardzo chciał zwiedzić to miasto. - Zabierzcie nowocześniejszą broń. Łuków i mieczy mają tam pewnie więcej od naszych. Nico, takie małe pytanko?
- Tak? - Wstał równo ze mną, jeszcze bardziej szczęśliwszy niż wcześniej. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
- Ta trucizna. Mógłbyś mi pomóc? - Głupio się czułam pytając o pomoc obcą osobę.
- Czego akurat mnie o to pytasz? Wielu ludzi ma ambrozję. - Uniósł jedną brew.
- Chcę mieć siłę, by ich obronić. Są dla mnie wszystkim. Nie mogę ich stracić. Dlatego pytam o to teraz, tutaj i ciebie. - Błysk w jego oku zmętniał, jakby coś głęboko przemyślał. - Tak jak ty chcesz ochronić Hazel.
- Skąd wiesz, że ją znam? - To pytanie było zbędne, bo już sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. - Tak, chcę ją chronić. Proszę. - Podał mi malutkiego batonika. - Tylko jedz powoli. - I poszedł sobie.
- Dziękuję. - Batonik. Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że mam cukrzycę? Chyba nie.
No cóż. Batonika zjadłam powoli, tak jak kazał. I szczerze poczułam się o niebo lepiej. Nawet te mniejsze rany przestały tak nieprzyjemnie piec.

Pominę tę godzinę pakowania się i wielkiego bałaganu, jaki zrobiłam w swoim pokoju i przejdę do rzeczy.
Wyszliśmy na wielką łąkę z widokiem na morze północne. Tak właściwie, to nie spytałam gostka, jak się do tejże Ameryki dostaniemy. Spytała się za to Bambi.
- Oświecisz mnie jak się tam dostaniemy? - Postawiła swoją sportową torbę na głazie, jednocześnie kręcąc ramieniem dla rozruszenia.
- Cieniem nie przeniosę was wszystkich. - Cieniem? Chodzi o tą nagłą teleportację w afekcie powodując moje zdziwienie? - Jest jeszcze labirynt Minotaura. Znam doskonały skrót. - I tak po prostu tupnął nogą, robiąc dziurę w ziemi. Nie no pod wrażeniem jestem. Też tak chcę. - Panie przodem. - Zapraszającym gestem wskazał wprost w ciemności wielkiego tunelu.
- Jak chcesz. - Wyjęłam krótki sztylet, tak na wszelki wypadek i weszłam do tej dziury.
Reszta poszła za mną. No prócz Nica, który robił za przewodnika, idąc obok mnie z latarką w dłoni. Ten skrót naprawdę był skrótem. Tak serio. W godzinę, na piechotę (!), doszliśmy prosto przed wielką sosnę, wokół której był owinięty mały smok. Przed nami rozpościerał się Obóz Herosów. Taki prawdziwy obóz dla dzieciarni (nie to, że my tą dzieciarnią nie jesteśmy, wręcz przeciwnie.). Gwizdnęłam pod nosem.
- Witaj Ameryko. - Cicho powiedział Widmo. Tak, do niego należą te wielkie słowa, niech się chłopak nacieszy.
- No to, panie Nico. - Kątem oka spoglądałam na czarnowłosego. - Kto dyryguje całym tym cyrkiem?
- Raczej gdzie on jest. - Bambi słusznie zauważyła że znamy imię dyrektora tegoż obozu.
- Zaprowadzę was do niego. Na pewno się ucieszy, że przyjechaliście. - Poszedł do przodu, nie czekając na nas.
Z daleka widziałam boisko do siatkówki. Grała tam grupa dzieciaków młodszych ode mnie. Przestały odbijać piłkę, gdy nas zobaczyły. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdybym dodatkowo nie rozłożyła skrzydeł (aż mnie świerzbiło, by wzlecieć w powietrze ale świrować już nie będę). Wtedy to zdziwione zaczęły szeptać między sobą, a potem rozbiegły się w kilku kierunkach. Rozgłos już mamy (Brakuje tylko instrumentów i możemy zakładać kapelę punk - rockową).
Doszliśmy do niebieskiego budynku z werandą. Przy stoliku do kart siedziało dwóch mężczyzn.
Jeden był na wózku inwalidzkim. Miał nie wiem, tak ze czterdzieści parę lat. Jego brązowe włosy było związanie w długi kucyk. Mimo, że zarost dodawał mu wieku, to ciemne oczy błyszczały jak u małego dziecka albo szaleńca.
Drugi był trochę młodszy. Był ubrany niechlujnie i niezbyt pasował do jesiennej pogody. Miał duże oczy, ciemne, kręcone włosy i minę tak znudzonego, jakby gapił się przez godzinę na ścianę.
Podjechał do nas ten pierwszy. Co mnie zdziwiło na samym początku to, że zatrzymał się przed schodami i po prostu wyszedł sobie z tego wózka w postaci centaura o białej maści. Na szczęście nie była to harpia albo jakiś inny stwór, bo miałby już kulę w sercu (prosto od Bambi, która ledwo się od tego powstrzymała).
- Dziękuję Nico, że przekazałeś moją wiadomość. - Nico prawie niezauważalnie schylił głowę, a potem gdzieś zniknął. Zwrócił się do nas. - A więc wy jesteście tą czwórką, co żyła w niedostępnych dla nas rejonach Europy północnej?
- Przybyliśmy tu tylko z powodu zlecenia, jakie nam wysłałeś. - Roszpunka zignorował pytanie. Pozwoliłam mu na to, w końcu był naszym (jedynym) najlepszym negocjatorem. - Nie mamy zamiaru szkolić się na herosa i wykonywać misji z twojego polecenia. - Centaur zastukał kopytami, szaleńczy blask w oku stał się jeszcze bardziej błyszczący. Braciszku bądź ostrożniejszy. - Zlecenia jeszcze poza tym nie przyjęliśmy. - Jego zdenerwowanie jeszcze bardziej przybrało na sile. Pociągnęłam Roszpunkę za bluzę. Jego ton stał się łagodniejszy. - Ale z chęcią się dowiemy, na czym będzie polegać. - Chiron nieco się uspokoi ale nadal spoglądał na nas z wrogością.
- Zapraszam do środka. - Wskazał dłonią na dwuskrzydłowe drzwi.
Drugiego pana nie poznałam. I chyba dobrze. On patrzył się na nas z jeszcze większą wrogością.
Weszliśmy na długi korytarz, minęliśmy dwoje drzwi i skręciliśmy w lewo. Na samym środku ogromnej sali stał stół do ping - ponga, a wokół niego poustawiane były krzesła. No... dobrze. Jednak jesteśmy w obozie a nie w bazie wojskowej dla nieletnich.
- Proszę usiądźcie. - Potulnie zajęliśmy miejsca, składając nasze torby w rogu pokoju. - Wezwałem was tutaj, bo... - westchnął ciężko. Widać trudno było mu zacząć. - Zlecenie, które chcecie przyjąć jest bardzo trudne. Uważam, że tylko tak zahartowani jak wy, mogą go zabić.
Zabić. Kolejny potwór do zabicia? Serio to jest aż tak trudne do wykonania? Robimy to na co dzień, ci herosi chyba też. Wyłączyłam się na chwilę. I tak mój braciszek wszystko nam opowie. I to z najdrobniejszymi szczegółami.
Tak właściwie, od kiedy ja go tak nazywam? Przecież nie mamy jednego rodzica. W końcu też by posiadał skrzydła. I byłby do mnie podobny. Chociaż, jak się zastanowić, to mamy identyczne, długie palce. I podobne nosy, tylko on ma trochę szerszy. I oboje mrużymy oczy, gdy się śmiejemy. Tak, zdecydowanie jesteśmy rodziną.
Ale... Przecież poznaliśmy dopiero za sprawką Arejona. To było tak dawno, że ledwo pamiętam, skąd się wyrwałam. Pamiętam za to, jak mnie przytulił, gdy zaczęłam płakać. Zawsze mnie przytulał, kiedy płakałam. Usypiałam wtedy w jego ramionach, a rano widziałam, jak sam śpi na brzegu mojego łóżka. Jakby się bał, że znowu będę wylewać łzy.
- Pan sobie chyba żartuje! - Podskoczyłam i uderzyłam głową o róg jakiegoś obrazu. - Zabić Pytona?! Tego Pytona, którego ledwo pokonał Apollo?! - Co? Że jak? Pyton? Apollo? Chyba słuch straciłam, przez to uderzenie.
- Nie wyruszymy na tą bezsensowną misję. - Bambi wstała dla podkreślenia wagi słów. Łoł, naprawdę na długo się wyłączyłam. Kompletnie nie wiem o co chodzi. - Jeżeli to ma aż tak narażać życie któregoś z nas, to się nie zgadzam. - Serio? Pora zabrać głos, droga Asas.
- Chwileczkę, bo wypadłam z toru. Pyton to kto, za przeproszeniem? - Spojrzałam w stronę naszego zleceniodawcy.
- Smok - wąż, chroniący wyroczni. Kiedy go pokonał Apollo, dostał władzę nad przepowiedniami. - Oczywiście Roszpunka go wyręczył, co nie uszło jego uwagi.
- Bogowie proszą was, abyście go zabili, czeka was potem sowita nagroda. - Mówił z naciskiem. Chejron pewnie myślał, że jesteśmy ze sobą tylko dla pieniędzy.
- Nie. - Prawie krzyknęłam. - Nie mogę spełnić próśb bogów. Wracamy do domu. - Ruszyłam po swoje manatki.
Centaur zagrodził mi drogę. Błysk szaleńca stał się groźnym błyskiem mordercy. Widać, rzadko kto mu odmawiał. Wypięłam dumnie pierś i lekko rozpięłam skrzydła, mimo że on mierzył dwa mery i jedyne co widziałam, to jego zmierzwioną brodę.
- Wasi rodzice proszą, byście uratowali świat przed zagładą. - Miał błagalny ton, ale nadal mówił z naciskiem godnym telemarketera wciskającego mop którego nie potrzebujesz, bo masz już trzy takie same. - Pyton nie tylko się obudził. On chce zniszczyć całe Stany Zjednoczone, nie mówiąc już o Wyspach Brytyjskich, które zaroją się od potworów.
Zagraża naszemu domowi. Zagraża całej północnej Szkocji. Zagraża moim wspomnieniom. Mojej rodzinie.
- Ja... - Obejrzałam się na nich. Błysk w oczach zniknął, pojawiło się przerażenie. Widmo był bliski wypuszczenia mgły i oślepienia wszystkich dookoła, byleby się to nie spełniło. Bambi brała krótkie przerywane oddechy i powstrzymywała się bezgłośnie od sięgnięcia po broń. Roszpunka był skupiony na liczeniu naszych szans ze starożytnym monstrum. - Nie mogę ich stracić. - Pełna wściekłości łypnęłam na Chirona. - Nie w taki sposób, który mi proponujesz. Nie na twoich warunkach...
- To wyrusz na tą misję. - On był święcie przekonany, że chcę mu pomóc.
- Nie! - Wrzasnęłam wzbijając tumany kurzy skrzydłami. - On ich zabije! Zniszczy wszystko co kocham! - Moje skrzydła poruszały się jak oszalałe. Jeszce chwila a zacznę z nim walczyć. - Nie rozumiesz tego! Ich życia cię nie obchodzą! - Łzy spłynęły strumieniem po moich policzkach. - Nie pozwalam! Nie w taki sposób! - Ktoś mnie złapał od tyłu, przytrzymał skrzydła. Jeszcze inna osoba przyłożyła mi na szybko przygotowaną gazę ze środkiem usypiającym. Odepchnęłam ją. - Skoro jesteś takim cwaniaczkiem, to sam się tam wybierz! Wyślij swoich herosów! Takich co władają nad żywiołami albo myślami innych! Nie nas! Nie moją rodzinę!
Nie powiedziałam nic więcej, bo zostałam wręcz wyniesiona na zewnątrz. Wyłam jak bóbr, szepcząc ciągle "nie", jak mantrę. Poczułam silne ramiona. Czułe słówka tuż nad uchem. Powoli wracałam do normalnego stanu i rozumiałam, co właśnie zrobiłam. Wtuliłam się jeszcze bardziej w polarową bluzę Widmo. To nie Roszpunka mnie przytulał, nie, mój braciszek teraz uspokaja Chejrona, żeby nie rzucił się na mnie z kopytami.
Zauważyłam, że jest już ciemno. To miejsce miało w sobie coś magicznego. Gwiazdy były bliżej i jaśniej świeciły, słychać było szum fal morskich, śpiewy nimf i ptaków nocnych. Nie dziwię się, że półkrwi chcą tu zostawać na dłużej.
Patrzyłam się na szereg miniaturowych domków i ogień, który jasno tlił się pomiędzy nimi. Jak w rodzinie. Prawie jak w rodzinie, bo nikt ukradkiem nie przechodził do domków obok, nie spotykał się w ciemnych alejkach. Bak było tu bliskości, zażyłości z jaką obchodziliśmy się my przez całe życie. Jedyne co łączyło tych ludzi to pochodzenie i strach przed światem zewnętrznym. To coś, czego my nie mamy. Nie boimy się świata, igramy z nim jak małe dzieci tykające kijem pszczele gniazdo. Nie pochodzimy z jednego miasta, ba nawet z jednego kraju, jesteśmy z różnych stron, każde z nas ma trochę inną kulturę, zna inne języki.
- To dlatego nie mogą mu sprostać. - Szepnęłam pod nosem.
- Co mówiłaś? - Jego głos, taki głęboki, wywołał u mnie ciepły dreszcz.
- Oni nie potrafią współgrać. Są jak owce bez pasterza. - Cudowne porównanie, no nie powiem. - To dlatego boją się wyjść poza obóz. Tam czeka ich śmierć. Dlatego Pyton wydaje im się taki groźny. - Ostatnie zdanie pawie wykrzyczałam my w twarz, tak byłam podekscytowana. - Chodź Widmo, trzeba mu powiedzieć! - Wstałam ciągnąc go zdziwionego za rękę.

Weszłam w środku kłótni. Jeszcze bardziej zszokowani Roszpunka i Bambi nawet nie zdążyli zareagować. Centaur nie wiedział co zrobić z rękoma, więc tylko kilka razy zacisnął je w pięści, jakby dopiero się dowiedział, że je ma, po czym opuścił je wzdłuż ciała.
- Wiem, czego wam brakuje do pokonania Pytona.

1 komentarz

  1. Nadrabiam zaległości <3
    Wspominałam już, że po prostu KOCHAM te imiona? Nie mówiąc już o samych bohaterach! A fabuła... Wow. Kiedy zaczęłam czytać rozdział, nie powiem, poczułam lekki zawód. Wiesz, uratowanie świata, lecimy po schemacie, ale kiedy doszłam do końca... OMFG, nie myślałam, że TAK to rozwiniesz.
    Co tu więcej powiedzieć? CZEKAM NA SZYBKI CIĄG DALSZY!
    Amadea ^^

    OdpowiedzUsuń

© Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.
Maira Gall